Archiwum - 12. Festiwal Filmowy Pięć Smaków
Tajwan – wyspa skarbów?
O animacji „Ulica Szczęśliwa”, procesie produkcji i planach na przyszłość rozmawiamy z reżyserką filmu, Sung Hsin-yin.
Maja Korbecka: Filmy „Ulica Szczęśliwa” i „Moja babcia jest czarownicą” łączy kilka zbieżności: odzwierciedlają zjawiska obecne we współczesnym tajwańskim społeczeństwie, są głęboko zakorzenione w lokalnych realiach i oba zdobyły główne nagrody na MFF w Tajpej. Same produkcje jednak dzieli 20 lat różnicy. Co według ciebie zmieniło się w tajwańskim przemyśle filmowym w ciągu tych dwóch dekad?
Sung Hsin-yin: Nie jestem pewna tych zbieżności między dwoma tytułami, nie wgłębiałam się tak bardzo w historię kina tajwańskiego. Mogę tylko powiedzieć, że lokalny przemysł filmowy pogrąża się w coraz większej zapaści, coraz trudniej przekonać ludzi, by poszli do kina obejrzeć film.
M.K.: Z powodu ograniczonego budżetu i niewystarczającej liczby aktywnych tajwańskich rysowników specjalizujących się w animacji „Ulica Szczęśliwa” została ukończona w Indonezji. Czy w związku z tym indonezyjscy rysownicy i ich style miały wpływ na stronę wizualną filmu?
S.H.: Żadnego, ponieważ główne projekty postaci, styl wizualny i skecze były ukończone przez tajwańskich rysowników, z którymi współpracowałam. W Indonezji wykonano rysunki sekwencji ruchowych, cieniowanie i wypełnienie oraz przeniesiono projekt do oprogramowania graficznego. To było po prostu zlecenie podwykonawcze. Cała strona wizualna animacji zależała wyłącznie od naszych oryginalnych ustaleń.
M.K.: Scenariusz do „Ulicy Szczęśliwej” jest inspirowany twoimi doświadczeniami dorastania na Tajwanie i wyjazdów na zagraniczne studia. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam film w kinie, prawie wszyscy widzowie na sali byli wzruszeni do łez. Jakie są najczęściej zadawane pytania podczas dyskusji po filmie? Czy była sytuacja, którą wyjątkowo zapamiętałaś?
S.H.: Najczęściej spotykane pytania to: „Czy zagraniczna publiczność rozumie historię przedstawioną w filmie? Tylko ludzie, którzy sami przeżyli te czasy, są w stanie ją pojąć, prawda?”, „Czy film był oparty na prawdziwej historii twojego życia?”, „Nie boisz się zaszufladkowania jako reżyserka popierająca daną opcję polityczną?”, „Jak wpadłaś na pomysł opowiedzenia takiej historii?”. Jeśli chodzi o mniej szablonowe reakcje widowni, to na większości pokazów są ludzie, którzy nie mogą powstrzymać się od płaczu i biorą mikrofon, by podzielić się swoimi emocjami i przemyśleniami. To bardzo wzruszające.
M.K.: Jaka była reakcja widzów za granicą?
S.H.: Pełna entuzjazmu! Większość ludzi mówi, że chociaż nie są Tajwańczykami, to identyfikowali się z historią przedstawioną w filmie – do tego stopnia, że zainteresowali się Tajwanem. Na prawie wszystkich pokazach obecni są widzowie, którzy wyrażają swoją wdzięczność, ponieważ „Ulica Szczęśliwa” sprawiła, że poczuli się pocieszeni, zrozumiani, uspokojeni.
M.K.: Czym kierowałaś się przy wyborze Gwei Lun-mei, która użyczyła głosu głównej bohaterce?
S.H.: Gwei Lun-mei bardzo pasuje do postaci Lin Shu-chi. Na początku „Ulica Szczęśliwa” była 12-minutowym filmem krótkometrażowym, który miał poprzedzać dłuższą wersję. Zdobył on nagrodę dla najlepszej animacji na Festiwalu Filmowym w Tajpej, a Gwei Lun-mei zasiadała wtedy w jury. Usłyszałam, że bardzo spodobał jej się projekt, więc wysłałam jej scenariusz do filmu pełnometrażowego. Gdy tylko przeczytała tekst, od razu wyraziła chęć wsparcia projektu finansowo i powiedziała, że mogę dodać jej imię do listy inwestorów. Gwei Lun-mei była jedyną aktorką, którą zdecydowałam się obsadzić w roli jeszcze przed rozpoczęciem etapu produkcji filmu.
M.K.: W jednym wywiadzie wspominasz, że dawno temu, gdy pracowałaś jako dziennikarka, rozmowa z Maggie Cheung sprawiła, że zdecydowałaś się porzucić dotychczasowe zajęcie i zacząć używać filmu jako medium do opowiadania historii. Którzy twórcy w specjalny sposób wpłynęli na twoje życie i pracę?
S.H.: Bardzo wielu, aż trudno ich wszystkich teraz wymienić. David Lynch nauczył mnie, że to nieważne, jeśli obrazy na ekranie nie są do końca jasne. Należy pozwolić widzom, by oglądali film i sami decydowali, jak interpretować przedstawione wydarzenia. Yasujiro Ozu sprawił, że dogłębnie zrozumiałam tkankę dramatu rodzinnego i gry emocji oraz sposób, w jaki dzięki użyciu detali nawarstwiać ładunek emocjonalny aż do granic możliwości. „Fortepianowi” Jane Campion zawdzięczam to, że zaczęłam postrzegać również siebie jako kobietę-twórcę. Nowele Eileen Chang wyjaśniły mi, jak zwyczajnym językiem i bezpretensjonalną narracją penetrować świat emocji. Zbyt wielu twórców… W dodatku na to samo pytanie codziennie mam inną odpowiedź.
M.K.: W „Ulicy Szczęśliwej” głosu postaci kuzyna Ah Wen użycza Wei Te-sheng [reżyser najbardziej kasowych tajwańskich produkcji: „Przylądek nr 7” i „Wojownicy tęczy: Seediq Bale” – przyp. M.K.]. Jak zaczęliście ze sobą współpracować?
S.H.: Poznałam go już 20 lat temu, ale nie wpadaliśmy na siebie za często. Według zamysłu postaci Ah Wen powinien umieć płynnie i w piękny sposób wyrażać się w dialekcie tajwańskim, by małej Shu-chi przekazywać życiowe prawdy. Nie przekonały mnie głosy aktorów wybranych przez dyrektora obsady. Pewnego dnia moja producentka (która wcześniej pracowała z reżyserem) powiedziała mi: „Dlaczego by nie poprosić Wei Te-Shenga o użyczenie głosu?”. Gdy tylko to usłyszałam, pomyślałam, że bardzo pasuje on do postaci Ah Wena. Od razu zdecydowałam, że to jego chciałabym obsadzić w tej roli. A reżyser tak samo szybko odpowiedział i z chęcią przystał na propozycję.
M.K.: Na Tajwanie coraz mniej aborygenów mówi w swoim rdzennym języku. W „Ulicy Szczęśliwej” postaci babci głosu użycza Giwas Gigo. Czym kierowałaś się, wybierając ją do dubbingu?
S.H.: W czasie przesłuchania do roli to jej występ okazał się najlepszy. Giwas Gigo pochodzi z plemienia Atayal, a w „Ulicy Szczęśliwej” postaci babci wywodzi się z grupy Amis. By uchwycić sposób mówienia starszego pokolenia, Giwas często odwiedzała swoje koleżanki z plemienia Amis, by nauczyć się naśladować ich gwarę i ton głosu. Uwielbiam ją, genialnie wcieliła się w rolę.
M.K.: Zwiedziłaś już wiele miejsc, studiowałaś w Japonii i Stanach Zjednoczonych. Czym ostatnio się zajmujesz? Jakie masz plany na przyszłość?
S.H.: Ostatnio z powodu „Ulicy Szczęśliwej” znów jeżdżę po całym świecie. Otrzymałam zaproszenia od organizatorów wielu festiwali, również dlatego, że film zdobywa nagrody, a więc wciąż jestem bardzo zajęta. Ale od połowy października z przykrością odmawiam uczestnictwa w jakichkolwiek festiwalach. Od początku tego roku pracuję z grupą znajomych nad kolejnymi projektami. Rozwijamy kilka scenariuszy – pełnometrażowych produkcji, seriali i filmu dokumentalnego. Niektóre są jeszcze na etapie rozeznania terenowego, a do paru mamy już ukończony wstępny szkic tekstu i platformy streamingowe zgłaszają chęć współpracy. Wszystkie projekty będą filmami aktorskimi.
Jeśli chodzi o animacje, myślę, że odstawiam je na dalszy plan. Gdybym miała zdecydować się na podobny projekt, chciałabym mieć więcej funduszy i zrobić go w formie serialu – ukończyć przynajmniej 52 odcinki w ciągu całego roku, wzorując się na japońskim anime „Chibi Maruko”. Byłaby to pełna poczucia humoru i ciepła opowieść o przeciętnej tajwańskiej rodzinie. Muszę mieć więcej czasu, by skupić się na pracy.
Wywiad przeprowadzony w październiku 2018 r.