Archiwum - 7. Festiwal Filmowy Pięć Smaków
"Zakładnik granicy": Adam Horowski
W oku kamery Chenga Er, Birma wydaje się krajem pełnym kontrastów. Z jednej strony intryguje i zachwyca – pełno tu zieleni, malowniczych krajobrazów, buddyjskich świątyń i jasnobłękitnego nieba. Z drugiej w oczy rzucają się podupadające i pustoszejące miasteczka czy skąpane w brudnej żółci pomieszczenia. Pozbawione uśmiechów oblicza bohaterów nie mają już tej ambiwalencji i bez ogródek wprowadzają do filmu nastrój niepokoju. Nasza czujność wzmoże się jeszcze bardziej, jeżeli wyłuskamy z dialogów fragmenty traktujące o życiu: "Nieważne, czy jesteś szczęśliwa. Ważne, żebyś żyła", "Nie byłoby tak źle, gdyby skończyło się tamtego dnia. Gdyby nas razem pogrzebali". Kiedy film zbliża się do końca, nie mamy już wątpliwości, że prędzej czy później każdy będzie musiał zapłacić swoją cenę za życie w tym upadłym raju.
Jeden z handlarzy narkotyków podczas nieudanej próby sprzedaży towaru porywa małą dziewczynkę. Jej ojciec chce ją odzyskać pomagając gangsterom, ale sam trafia do więzienia na długie lata. Po wyjściu na wolność spotyka dorosłą już córkę, która związała się ze swym dawnym oprawcą wierząc, że jest w stanie uczynić go dobrym człowiekiem. Ten z kolei widząc, ile zła dzieje się dookoła i to nawet bez jego udziału, w końcu postanawia wycofać się z brudnych interesów. Przeprowadzi jeszcze jedną, ostatnią już transakcję, zanim wyruszy na lotnisko, by wraz ze swą ukochaną i jej ojcem spróbować znaleźć miejsce, w którym życie nie byłoby tak ściśle powiązane z ludzkim cierpieniem.
Fabuła "Zakładnika granicy" jest konstruowana umiejętnie, z dbałością o detale, wiele w niej klisz i rekwizytów kojarzących się z thrillerem, filmem gangsterskim czy melodramatem. Jednak reżyser, za sprawą kilku zabiegów stylistycznych, próbuje wykroczyć poza kino gatunkowe. Wprowadzone przez niego elipsy zmuszają widza do podejmowania prób rekonstrukcji faktycznego przebiegu wydarzeń i budowania ze splotów przedstawionych na ekranie interakcji własnej mozaiki znaczeń i emocji. Pozbawienie bohaterów imion zachęca do zastanowienia się nad głębszym wymiarem ich losów i późniejszych decyzji. Niemal każdy z nich został ukształtowany przez niechciane okoliczności – gangster o dobrym sercu (znakomicie zagrany przez Sun Hongleia), nie mogąc znieść okrucieństwa swego pryncypała, dokonał przewrotu i sam stanął na czele przestępczej organizacji, jego ukochana, porwana przez niego jako kilkuletnia dziewczynka, obdarzając go miłością próbuje nasycić jego życie dodatkowym sensem, z kolei jej ojciec, przypadkowo wplątany w mafijne interesy i zmuszony do samodzielnego ratowania córki z rąk porywaczy, odsiaduje karę dziesięciu lat więzienia. Ich losy na pewnym poziomie wydają się archetypowe – ludzie żyjący w kraju kraju okaleczonym przez prawie pięćdziesięciąletnie rządy junty wojskowej, długo izolowani i zastraszani, pozbawieni perspektyw na poprawę egzystencji, nie mają poczucia sprawczości.
Dlatego determinacja trójki bohaterów, by uciec spod jarzma fatum, wydaje się heroiczna. O samej Birmie mówią niewiele, jakby był to temat tabu (tylko dzieci śpiewają w szkole: "Niech żyje Birma, póki świat nie upadnie, kochamy nasz kraj, który jest naszą spuścizną"), ale chęć ucieczki z niej akcentują wystarczająco dobitnie. Wspomniana w tytule granica – nie tylko fizyczna, ale też mentalna i kulturowa – ma dla nich wymiar symboliczny. Jest jednocześnie brzemieniem i wyzwaniem, obietnicą możliwości wyrwania się z okowów przeznaczenia i wzięcia losów we własne ręce. Cała trójka marzy o jej przekroczeniu, ale jedno z nich będzie musiało odkupić swoje winy, by pozostali mogli zacząć życie od nowa.
Sama historia, za sprawą jej uniwersalizacji, gdzieś się jednak w filmie rozmywa. Można się zatem zastanawiać, czy tworzenie autorskiej hybrydy było konieczne, skoro "Zakładnik granicy" jako czyste kino gatunkowe przypuszczalnie poradziłby sobie doskonale. Z drugiej strony z pewnością cieszy fakt, że twórca rodem z Chin nie bał się wykreować mocnego politycznego tła, które jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie zostałoby bezlitośnie wycięte przez tamtejszą cenzurę. Dzieło Chenga Er można zatem potraktować jako obietnicę, dowód na to, że chińska kinematografia stopniowo poszerza menu i być może już niedługo będzie nam serwować swoje dania we wszystkich pięciu podstawowych smakach.
Autor: Adam Horowski