Archiwum - 7. Festiwal Filmowy Pięć Smaków
Tetsuya Nakashima: kalejdoskop odmienności
Tetsuya Nakashima to jeden z najbardziej oryginalnych współczesnych filmowców japońskich, wielokrotnie nagradzany przez Japońską Akademię Filmową i doceniany na międzynarodowych festiwalach, m.in. w Puchon, Singapurze, Hongkongu, Yokohamie, Montrealu i Udine.
Pomimo tego, że dorobek Nakashimy obejmuje niewiele tytułów, reżyser uchodzi za jednego z najważniejszych współczesnych japońskich twórców. Jego filmy, bardzo efektowne wizualnie i pracochłonne w produkcji, przyciągają do kin rzesze widzów i stanowią mocny punkt odniesienia dla innych twórców. Spod jego ręki wyszły takie tytuły jak "Kamikaze Girls" (2004), czy "Memories of Matsuko" (2006).
Retrospektywa podczas Pięciu Smaków obejmie pięć tytułów:
- "Beztroskie lato" (Happy-Go-Lucky / Natsu jikan no otonatachi), 1997
- "Kamikaze Girls" (Shimotsuma monogatari), 2004
- "Żywot Matsuko" (Memories of Matsuko / Kiraware Matsuko no isshô), 2006
- "Pako i magiczna księga" (Paco and the Magical Picture Book / Pako to mahô no ehon), 2008
- "Wyznania" (Confessions / Kokuhaku), 2010
Wielokrotnie nagradzane "Confessions" (2010) to historia wyrafinowanej zemsty, rozgrywająca się miedzy młodą nauczycielką a jej uczniami. Film był japońskim kandydatem do Oscara.
Gdybyśmy chcieli umieścić Tetsuyę Nakashimę na kinematograficznej mapie, znalazłby się prawdopodobnie gdzieś na przecięciu współrzędnych wyznaczonych przez kino Almodóvara, Jeuneta i Mizoguchiego. Trudno pozostać obojętnym na taki wygibas czasoprzestrzeni: filmy japońskiego twórcy budzą skrajne emocje: zachwycają i drażnią, uwodzą i odrzucają.
Nakashima był jednym z pierwszych twórców, którzy do kina trafili z pola reklamy i wykorzystywali zdobyte tam doświadczenie do manipulowania językiem filmowym. Praca nad małymi formami uczy formalnej dyscypliny, kondensowania znaczeń i sprawnego posługiwania się konwencjami. Nakashima sztukę takiego żonglowania opanował do perfekcji, czego doskonałym dowodem jest "Żywot Matsuko" (Kiraware Matsuko no isshō, 2006) – udaje mu się też nie popaść w schematyzm i uniknąć przerostu formy nad treścią. Jego filmy są spektakularne wizualnie, a zarazem przejmujące i prowokujące do myślenia. Jak pisze specjalistka od japońskiej popkultury, Helen McCarthy, w jego filmach "kwestie krańcowo mroczne pojawiają się owinięte w kolorowe bibułki, wśród fal wizualnego cukru, w którym ukrywa się mocno uzależniająca substancja. Jak dziecko obracające kalejdoskop, Nakashima miesza z pozoru przypadkowe barwy, światła i obrazy, budując dzięki nim coś głębszego niż linearną narrację." (McCarthy Helen, Tetsuya Nakashima, w: "Directory of World Cinema: Japan 2", red. J. Berra, Intellect Books 2012, s. 49)
Swój pierwszy film, "Forgetting the Words" (Hanoji wasurete) zrealizował w czasie studiów. 63-minutowa produkcja w 1982 roku przyjęta została na cieszący się uznaniem Pia Film Festival, który pomógł też potem zaistnieć takim twórcom jak Shinya Tsukamoto, Sion Sono czy Naoko Ogigami. Po studiach Nakashima zaczął jednak pracę w agencji Nihon Tennenshoku Eiga, gdzie przez kilka lat tworzył popularne filmy reklamowe – a kto choć raz zetknął się z fenomenem japońskiej poetyki tego gatunku wie doskonale, że są to rzeczy niezwykłe. Musi być dynamicznie, słodko, kolorowo, z dużą dawką absurdalnego humoru. I śpiewających fasolek, czy czegoś równie "kawaii" (japońskie określenie na wszystko co urocze, rozczulające, kochane, wywołujące tkliwość i szybsze bicie serc rozchichotanych nastolatek).
W 1988 Nakashima wyreżyserował część nowelowego filmu "Bakayaro! I'm Plenty Mad" (wraz z Eriko Watanabe,Takahito Harą i Yukihiko Tsutsumi), jednak na pełnometrażowy debiut trzeba było czekać do 1997 roku, kiedy powstało "Beztroskie lato" (Natsu jikan no otonatachi), historia o chłopcu, który umie nieźle rysować, ale nie daje sobie rady z podnoszeniem na drążku. Prosta historia – o dorastaniu, o rodzinie - toczy się niespiesznie, ale najbardziej zwyczajne sytuacje mają często nieoczekiwaną puentę (lub nieoczekiwany jej brak). Nakashima bierze się za kino spod znaku Ozu i wpuszcza w nie dużo świeżego powietrza. Patos zastępuje ironia, ale celność i wnikliwość obserwacji nie ustępują dziełom klasyka.
W podobnym tonie utrzymana jest także "Piękna niedziela" (Beautiful Sunday, 1998), ukazująca sceny z życia (nie)typowych mieszkańców niewielkiej kamienicy. Mała czarnoskóra dziewczynka skrzętnie podliczająca w notesie akty znęcania się nad nią koleżanek, znudzone sobą młode małżeństwo, staruszka, która codziennie w samo południe wydaje z siebie przeciągły krzyk ("by wszyscy wiedzieli, że jeszcze żyję"). Oraz kamera, bezstronny obserwator, śledzący ich irytujące, zabawne, czasem dziwaczne rytuały.
Nie ma tu wizualnych fajerwerków, ale po raz pierwszy tak mocno zarysowuje się podstawowy dla twórczości Nakashimy wątek: życie bohaterów, którzy wypadli lub z własnej woli wypisali się ze społeczeństwa. Nie tworzą mieszczańskich rodzin, w których japońskim zwyczajem mężczyzna znika na cały dzień w dobrze płatnej biurowej pracy, a jego schludnie ubrana żona zajmuje się edukacją dzieci i domem. Lata dziewięćdziesiąte w Japonii to moment opadania krzywej gwałtownego ekonomicznego wzrostu: kto się nie załapał, nie wskoczy już tak łatwo do shinkansena biznes klasy. A reżysera nie interesują ludzie sukcesu, których tak chętnie pokazuje mainstreamowe japońskie kino. Okrzyk "Ganbare!" będący zachętą do wysiłku, ciężkiej pracy nad samodoskonaleniem i dążeniem do (pożytecznego społecznie) celu, towarzyszy każdemu Japończykowi od momentu, gdy rozpocznie naukę cyferek w przedszkolu, aż po gimnastykę dla seniorów w tokijskich parkach. Nakashima przygląda się tym, którzy w entuzjastycznym zbiorowym staraniu nie biorą udziału – a raczej definiują je na własny, dalece oryginalny sposób. Jeśli posłużyć się szeroką definicją tego pojęcia, możemy go śmiało uznać za twórcę kina queer, celebrującego wszelką odmienność i odstępstwo od normy.
Takim właśnie filmem jest "Kamikaze Girls" (Shimotsuma monogatari, 2004) – wizualny majstersztyk, który przyniósł twórcy szczytowe miejsca w box office’ach i uwielbienie fanów. Czerpiąc garściami z japońskiej popkultury, estetyki teledysków, reklam i anime, Nakashima stworzył paradoksalnie kameralną opowieść o dorastaniu, przyjaźni, a przede wszystkim – dążeniu do indywidualności. W ciągu pierwszych minut filmu oglądamy wypadek motorowy w slow-motion, przenosimy się do rokokowej Francji i poznajemy historię życia głównej bohaterki od momentu poczęcia. Momoko chce żyć w bajce, a to, że mieszka z ojcem-nieudacznikiem na japońskiej prowincji nie jest dla niej żadną przeszkodą. Odmawia uczestnictwa w przeciętności: konstruuje swój świat z różowych falbanek, ręcznie haftowanych sukienek i koronkowych kapelusików. W lokalnym barze pije czekoladę z pianką i słucha Straussa, z pełną świadomością wybierając samotność i niezrozumienie. Jej (nieoczekiwana) przyjaciółka, Ichigo, to z kolei przedstawicielka subkultury motorowej, aspirujący żeński Easy Rider. Dzieli je wszystko, łączy – jak się okaże – pragnienie niezależności: motorowo-samurajski płaszcz Ichigo i różowe falbanki Momoko są taką samą deklaracją buntu.
Film wszedł na ekrany w skromnej liczbie 40 kopii, jednak fama o jego wstrząsającej formie w niedługim czasie wymusiła na dystrybutorach wypuszczenie kolejnej setki. Nakashima otrzymał za jego reżyserię nagrodę na festiwalu w Yokohamie, a Shimotsuma – miejsce akcji i przyczółek większej miejscowości – została umieszczona na oficjalnych mapach. Jasper Sharp porównał "Kamikaze Girls" do tarantinowskiego Kill Billa przefiltrowanego przez różowe mangi dla nastolatek. Żonglowanie gatunkami, zabawa kiczem i ogólne wizualne rozpasanie nie umniejszają jednak wcale wagi psychologicznej i społecznej osi filmu. To pierwszy obraz Nakashimy stawiający w centrum kobietę – co stanie się od tej pory regułą. A miejsce kobiety w niekwestionowanie patriarchalnym społeczeństwie Japonii jest szczególne – z jednej strony ich rola życiowa ma się sprowadzać do macierzyństwa, opieki nad innymi i uległości, z drugiej – nie uczestnicząc w edukacyjnym i korporacyjnym wyścigu, Japonki mają możliwość większego niż mężczyźni uczestniczenia i tworzenia kultury. Nigdzie indziej na świecie nie powstało tyle dziewczęcych subkultur: "lolicie" wcielenie Momoko należy do jednej z nich. Inność kobiety w męskocentrycznym społeczeństwie i subkulturowa inność z wyboru wzmacniają się tu i uzupełniają wzajemnie.
Nakashima nie gloryfikuje swojej bohaterki, a jej przyszłość niekoniecznie jawi się świetliście – odmienność ma swoje konsekwencje i Momoko jest ich świadoma. Kolejny film Nakashimy można traktować w pewnym wymiarze jak przedstawienie jej dalszych losów. Tytułowa bohaterka "Żywotu Matsuko" ma równie wyidealizowaną wizję rzeczywistości, choć jej celem nie jest samotność i niezależność lecz dokładnie odwrotnie: miłość i udany związek. Ignorowana w dzieciństwie przez ojca, zajętego jej ciężko chorą młodszą siostrą, w dorosłym życiu poszukuje akceptacji i kogoś, kto by ją pokochał – a każdy sygnał zainteresowania wyzwala w niej fantazję o doskonałym szczęściu. Jej historię poznajemy jednak z perspektywy bratanka, który po śmierci opuszczonej przez wszystkich, biednej i zapuszczonej ciotki rekonstruuje przedziwne koleje jej życia. To musicalowa wersja Amelii w krzywym zwierciadle: magiczna, rozczulająca i przykra równocześnie. Estetyka opery mydlanej i marzenia o księciu z bajki (oraz gotowaniu mu obiadów w pastelowej kuchni niczym z amerykańskich reklam z lat pięćdziesiątych) przeplatają się z drastycznymi obrazami przemocy w związku i więziennym protest-songiem przywodzącym na myśl "Chicago" (reż. R. Marshall, 2002). Udręczona, wykorzystywana, niesprawiedliwie traktowana Matsuko ma też wiele z tytułowej bohaterki "Życia Oharu" Mizoguchiego. Ilość emocjonalnych i fizycznych nadużyć, jakie dotykają bohaterkę, sprawiła, że mimo cukierkowej otoczki film miał problemy z dystrybucją w Stanach Zjednoczonych. Część krytyków uznała, że taki sposób przedstawienia przemocy wobec kobiet jest niedopuszczalny. Tymczasem Nakashima wykorzystuje groteskę i przerysowanie nie po to, by dostarczyć widzowi pustej rozrywki, ale by tym mocniej zarysować kontrast pomiędzy wyobrażeniami, jakie tworzy Matsuko a rzeczywistością. Przemoc i odrzucenie są równocześnie źródłem jej fantazji i ich skutkiem: bohaterka ucieka w marzenia i pod ich wpływem jeszcze bardziej wikła się w opresyjne relacje. Wrażliwy widz znajduje się zaś na emocjonalnym rollercoasterze: lukrowane obrazy wywołują uśmiech, który nieodmiennie zastyga na ustach ustępując uczuciu zgrozy. Pogłębianym przez fakt, że wizje Matsuko utkane są z doskonale nam znanych popkulturowych klisz, które wydają się tak niewinne i urocze.
Wątek fantazji jako ucieczki od rzeczywistości powraca w mniej znanym i niedocenianym "Pako i magicznej księdze" (Pako to mahō no ehon, 2008). To film familijny, oparty na sztuce Hirohito Goto. Plejada gwiazd pojawiających się na ekranie i wizualny przepych zapewniły mu sukces w Japonii, jednak dla międzynarodowej publiczności okazał się zbyt mroczny i dziwaczny. Dziesięcioletnia Pako trafia do szpitala, zapełnionego ekscentrycznymi pacjentami i równie oryginalnym personelem medycznym. Jest tu opryskliwy starzec Onuki, który będzie traktował główną bohaterkę równie szorstko, jak ojciec Matsuko; jest była dziecięca gwiazda, gangster, transwestyta i pięlęgniarka o wampirycznych skłonnościach. Sama Pako straciła rodziców w wypadku samochodowym i jest ciężko chora, a jej pamięć obejmuje tylko jeden dzień: co rano budzi się, myśląc, że są jej urodziny i odkrywa na nowo książkę z bajkami – prezent od matki. Zdecydowanie nie jest to film nadający się dla wytwórni Disneya, choć małej Pako uda się ostatecznie skruszyć serce Onukiego i odmienić życie szpitala. Tragizm i absurd okraszone są rzecz jasna efektownymi animacjami i feerią kolorów. W warstwie estetycznej Magicznej księdze bliżej do Gilliama niż Miyazakiego, ale Nakashima, podobnie jak genialny japoński animator, nie waha się przed ukazaniem w swojej baśni mrocznych części rzeczywistości. Zło i dobro są równoprawnymi elementami egzystencji, nie ma gwarancji szczęśliwego zakończenia. Dziewczynka, podobnie jak inne bohaterki reżysera, z determinacją walczy o swoją wizję rzeczywistości – i znów zamiast sentymentalizmu dostajemy tragikomedię w psychodelicznych barwach.
Dla równowagi, po filmie kierowanym dla młodszej publiczności Nakashima wyprodukował i napisał scenariusz szalonej erotycznej komedii "Lalapipo" (reż. Masayuki Miyano, 2009), która pod względem formy także wiele zawdzięcza jego stylistyce - choć warto nadmienić, że od czasu "Kamikaze Girls" tego rodzaju estetyka zyskała na popularności i jest stałym elementem japońskiego kina komercyjnego, z lepszym lub gorszym skutkiem. Być może to rozpowszechnienie barwnego ekscesu było jedną z przyczyn, dla której Nakashima z niego zrezygnował. "Wyznania" (Kokuhaku, 2010) to psychologiczny thriller, utrzymany w minimalistycznych, chłodnych barwach i pozbawiony wizualnych fajerwerków. Tym razem reżyser sięgnął po japoński quasi-gatunek, jakim jest historia o dręczeniu uczniów przez rówieśników szkolnych. To problem, który mocno dotyka japońskie społeczeństwo. "Edukacyjne piekło", wyścig szczurów, ogromna presja, jaka wiąże się ze zdawaniem egzaminów decydujących o dostaniu się na dobrą uczelnię, mają efekty uboczne w postaci przemocy, jakiej doświadcza coraz większy odsetek uczniów. To nośny temat filmowy i literacki, pozwalający pokazać w skali mikro mechanizmy działające w społeczeństwie – a równocześnie dać wyraz lękom japońskiego społeczeństwa przed własną młodzieżą, pokoleniem, które w nowej rzeczywistości wykształciło język i mentalność niezrozumiałą dla pre-internetowych rodziców.
Nakashima bierze zatem na warsztat popularny, ograny temat – i znów przewraca go do góry nogami. W "Wyznaniach" nie tylko uczniowie są zagrożeniem dla siebie nawzajem i starszego pokolenia. To nauczycielka steruje wydarzeniami i w okrutny sposób mści się na tych, którzy, jak podejrzewa, doprowadzili do śmierci jej dziecka. Oficjalne struktury zawodzą: ona nie jest oparciem dla uczniów, ale też sama nie może liczyć na sprawiedliwość sądu, który chroni nieletnich nawet w wypadku zbrodni z premedytacją. W scenie otwierającej informuje klasę, że do szkolnego mleka dodała sprawcom krew zakażoną wirusem HIV. W ten sposób nie tylko skazuje ich na wydłużoną niepewność co do zarażenia i w perspektywie śmierć, ale też wystawia ich na tacy pozostałym członkom klasy – jako naznaczeni i wykluczeni są naturalnymi kandydatami na ofiary szkolnej agresji.
Reżyser mnoży kolejne stopnie tajemnic i manipulacji – nie ma jednoznacznego winowajcy, winni są wszyscy i nikt. Wnikliwie analizuje przemoc, zemstę, relacje ofiary i prześladowcy, więzi rodzicielskie, egoizm i obsesję – nie sympatyzując przy tym z żadną ze stron, nie wydając wyroków, ale też nie pozostawiając nadziei. Jak napisał recenzent "Slate Magazine": "Ogląda się go, jakby przetaczał się po nas lodowiec: to doświadczenie monumentalne, potężne i krańcowo bolesne". Najbardziej mroczny film w karierze Nakashimy podbił szturmem box office, zdobył nagrody Japońskiej Akademii Filmowej dla najlepszego filmu, za najlepszą reżyserię, scenariusz i montaż. Doceniony także na międzynarodowych festiwalach, został japońskim kandydatem do Oscara.
Miejsce wizualnego nadmiaru zajęła uderzająca muzyka – obok kompozycji i aranżacji Toyohiko Kanahashiego na ścieżce dźwiękowej znalazły się utwory Radiohead i Borisa. Nakashima, mając doświadczenie w reżyserii teledysków, z ambientowych i rockowych uderzeń, aranżacji klasyki i ironicznie wykorzystanych popowych kawałków budował mroczną przestrzeń dźwiękową, wzmacniającą poczucie osaczenia i pogrążania się w szaleństwie.
Mimo diametralnej zmiany nastroju, "Wyznania" powracają do wątków obecnych we wcześniejszych filmach: pojawiają się trzy mocne, niestereotypowe kobiece bohaterki (w roli głównej – obsadzona wbrew swojemu wizerunkowi Takako Matsu, japońska odpowiedniczka ciepłej Jennifer Aniston), motyw odrzucenia, wykluczenia i odmienności. W wywiadzie dołączonym do materiałów promocyjnych "Kamikaze Girls" Nakashima deklarował: "Nie pociągają mnie ci, którzy zawsze mówią »właściwe« rzeczy i uważają, że są »w porządku«. Nie mógłbym się z takimi ludźmi zaprzyjaźnić. Przyciągają mnie osoby, które bluzgają jadem, które mają wyzywające nastawienie albo rzucające się w oczy wady". W wywiadzie dla "Electric Sheep" po premierze "Wyznań" powtórzył: "Fascynują mnie raczej ludzkie błędy niż dobroć. Nie tylko okrucieństwo, ale też słabość, powierzchowność, frywolność – i tak dalej". Najwyraźniej nie zamierza rezygnować z tej ścieżki: na 2014 rok zapowiadany jest jego kolejny film, "Kawaki" – na podstawie krwawej powieści o ojcu, poszukującym zaginionej córki, który mierzy się nie tylko z kolejnymi szokującymi wynikami śledztwa, ale też ze świadomością, że swoimi działaniami doprowadził do destrukcji własnej rodziny.
Jagoda Murczyńska