Więcej niż czysty eskapizm. Japońskie filmy o potworach w XXI wieku
Przez zachodnich odbiorców japońskie kaijū eiga („filmy o potworach”) kojarzone są często jako kiczowaty relikt okresu świetności kaset VHS. Jeśli jednak bez uprzedzenia przyjrzymy się najważniejszym produkcjom gatunku, odkryjemy, że nierzadko mają nam sporo do powiedzenia o współczesnych Japończykach i problemach, z jakimi muszą się mierzyć jako społeczeństwo. I choć lata świetności konwencja ma za sobą, nawet w XXI wieku kaijū eiga pomagają nazywać dotąd nienazwane i komentować świat.
Historie o wielkich potworach od swych początków służyły czemuś więcej niż tylko czystej rozrywce. I jak przekonaliśmy się analizując rozwój kaijū eiga w XXI wieku, do dziś mogą służyć jako nośnik zróżnicowanych, interesujących treści i pretekst, by zwrócić uwagę na różne problemy współczesnego świata.
Wielkie potwory w kulturze Japonii
By w pełni zrozumieć miejsce tych filmów w kulturze Japonii, należy zajrzeć w świat legend i podań, gdzie olbrzymie monstra zadomowiły się wiele stuleci temu. Już w pochodzącej z VIII wieku kronice Kōjiki pojawia się zapis legendy o Yamata no Orochim. To właśnie w truchle terroryzującego wyspy ośmiogłowego smoka znaleziony miał zostać miecz Kusanagi, jedno z trzech japońskich regaliów cesarskich. W pradawnych wierzeniach pojawiają się również Ōnamazu, monstrualny sum, któremu przypisywano nawiedzające wyspy trzęsienia ziemi, oraz Ryūjin, boski smok odpowiedzialny za nieprzewidywalność morza. Olbrzymie stwory, jak np. Shuten-dōji pojawiały się również w średniowiecznych podaniach o bohaterskich samurajach stojących na straży mieszkańców kraju.
Wymienione stwory to jedynie niewielka próbka rozległego bestiariusza yōkai, znanych z japońskiego folkloru istot nadprzyrodzonych. Historie o nich od wieków stanowią element tożsamości lokalnych społeczności, pomagają zracjonalizować zjawiska wymykające się prostemu opisowi czy wreszcie – mają rolę czysto ludyczną. Wszystkie te aspekty widać w późniejszych filmach o kaijū.
Narodziny kaijū eiga
Pierwsze próby ożywienia olbrzymich monstrów na srebrnym ekranie miały miejsce już w latach 30. XX w., ale za początek gatunku uznaje się jednak rok 1954 i premierę wydanego przez wytwórnię Tōhō Godzilli w reżyserii Ishirō Hondy. To opowieść o koszmarze, jakim były ataki atomowe na Japonię. Zmutowany przez amerykańskie testy jądrowe jaszczur był symbolem potęgi bomby atomowej, cierpienia, jakie niesie ze sobą, a przede wszystkim głośnym ostrzeżeniem przed wiszącym na włosku konfliktem nuklearnym.
Nieprawdopodobny sukces produkcji zachęcił Tōhō do zapoczątkowania całej serii filmów o Godzilli oraz innych monstrach nawiedzających Japonię. Choć w latach 60. i 70. serię kojarzono przede wszystkim z beztroskim kinem familijnym, filmy te nadal kryły w sobie głębsze myśli związane m.in. z zanieczyszczeniem środowiska, niekontrolowanym rozwojem technologii czy konfliktami na arenie międzynarodowej. Przesłania te wybiły się na pierwszy plan na przełomie lat 80. I 90., gdy seria przyjęła mroczniejsze oblicze i zaczęła być kierowana do nieco starszego odbiorcy, gustującego w amerykańskim kinie sci-fi tamtych lat. Historie o wykreowanych przez studio kaijū interpretowano często jako opowieści o drzemiącej w narodzie sile, zdolnej sprostać zarówno przybyszom nie z tego świata, jak i nieposkromionej naturze czy nawet wzrastającej potędze nieprzychylnych Japonii mocarstw.
Za sprawą sukcesu serii Tōhō na rynek szybko trafiły konkurencyjne projekty, jak m.in. cykl filmów o Gamerze czy seriale Super Sentai oraz Ultraman. Produkcje te odniosły spory sukces komercyjny, kierowane były jednak głównie do najmłodszych i pozostały w cieniu pierwowzoru.
Ku XXI wiekowi
Mimo ogłoszonych w 1995 roku planów zakończenia przygód Godzilli, rozgłos wokół niezbyt udanej amerykańskiej adaptacji z 1998 zachęcił studio do zmiany planów i wskrzeszenia serii. Już rok później na ekrany trafił Godzilla 2000, który mimo interesujących pomysłów i dopracowanej strony wizualnej okazał się rozczarowującym amalgamatem zbyt wielkiej liczby koncepcji. Jeszcze większym rozczarowaniem okazał się pokazany w 2000 r. Godzilla kontra Megaguirus – tytuł zrealizowany na szybko, odebrany jako odcinanie kuponów od popularnej marki. Na szczęście dla serii, na jej debiut w XXI wieku zdecydowano się na odważniejsze podejście.
Wielka bitwa potworów w reżyserii Shūsuke Kaneko weszła na ekrany w 2001 roku. Film na pierwszy rzut oka serwuje campową, niezobowiązującą rozrywkę w stylu klasycznych odsłon cyklu z drugiej połowy lat 60. Szybko okazało się, że to tylko pozory. W nowej opowieści wydarzenia przedstawione w filmie Hondy z 1954 to dla wielu mit. Przez jednych zapomniany, przez innych przeinaczany na cele propagandowe. Wszystko zmienia się w dniu, w którym monstrum wraca – tym razem jako demon wskrzeszony przez gniew dusz ofiar wojny na Pacyfiku. Kaneko stworzył ostrą satyrę na postępujący rewizjonizm historyczny i odcinanie się od japońskich zbrodni wojennych. Niosący bliźniaczo podobną do zniszczeń II wojny światowej zagładę potwór jest niczym wielki wyrzut sumienia. Kraj zapomniał o własnej historii i dawnych błędach, jest zatem skazany na ich powtórzenie. Ratunkiem może być jedynie powrót do prawdziwie wielkiej Japonii, tej sprzed ery imperializmu. Symbolizują ją uśpione „bestie-strażnicy” (w tej roli kilka stworów znanych z dawniejszych filmów serii), którym ostatecznie udaje się zażegnać kryzys. Na tym jednak nie koniec – w czasie seansu pojawiają się ukryte w kompozycji ujęć czy dekoracjach nawiązania do najnowszej historii Japonii. I dopiero zapoznawszy się z tymi smaczkami w pełni docenimy, jak ambitną wizję zrealizowali twórcy pozornie prostego filmu o potworach.
Wielka bitwa potworów stała się również wielkim sukcesem komercyjnym, który zachęcił studio do szybkiego zlecenia realizacji sequela. Ze względu na narzucone ograniczenia Kaneko wycofał się z projektu, co skłoniło Tōhō do stworzenia filmu osadzonego w osobnej linii fabularnej.
Pokazany w 2002 r. Godzilla kontra Mechagodzilla okazał się tworem dużo bardziej bezpiecznym. Film łączy charakterystyczne dla Godzilli z przełomu lat 80. i 90. skupienie na futurystycznej technologii z rozbuchanym patriotyzmem znanym z amerykańskich produkcji pokroju Dnia Niepodległości. To również laurka dla żołnierzy japońskich Sił Samoobrony, którzy wydają się wyrwani ze stron MAMOR – publikowanego do dziś magazynu promującego karierę w armii. Są piękni, młodzi, pełni energii i zawsze gotowi do służby narodowi. A w obliczu Godzilli okazują się godnymi spadkobiercami legendarnych pogromców yōkai. I choć zarówno ten obraz, jak i wydany rok później sequel, S.O.S. dla Tokio, nie wyróżniały się ambitnym scenariuszem, zostały ciepło przyjęte, przede wszystkim za sprawą starannie zrealizowanych walk kaijū.
Chwalone przez fanów widowiskowe starcia miały wkrótce wejść na jeszcze wyższy poziom. Z okazji 50. rocznicy premiery pierwszego filmu o Godzilli zapowiedziano olbrzymie widowisko i równie wielki hołd dla wcześniejszych odsłon serii. Ostatecznie, wydana w 2004 r. Ostatnia wojna nie sprostała oczekiwaniom. Starcia bestii okazały się krótkie i banalne, w pamięci fanów pozostała chyba tylko to z udziałem amerykańskiej wersji Godzilli z 1998 r.. Monstra znalazły się w cieniu inspirowanych Matrixem scen skupionych na sztukach walki i trywialnej historii o najeźdźcach z kosmosu. Całości zabrakło spójnej wizji, przesłania czy wyraźnego pomysłu. Film okazał się finansową klapą i skłonił studio do zawieszenia serii. Wszystko wskazywało na definitywny koniec.
Lata posuchy
Po porażce Ostatniej wojny gatunek popadł w letarg. Przez kolejne lata pojedyncze filmy o olbrzymich monstrach ukazywały się niemal wyłącznie w ramach serii przeznaczonych dla najmłodszych. Przygody walczących z nimi Ultramana czy Super Sentai adresowane były wyłącznie do fanów cyklu i poza ich fandomem przeszły bez echa. Pokazana w 2006 r. nowa odsłona przygód Gamery zyskała uznanie jako rodzinny film rozrywkowy, jednak ze względu na wtórny charakter szybko została zapomniana.
Wyjątkiem na tle tych trywialnych produkcji okazał się Big Man Japan, ambitny projekt komika Hitoshiego Matsumoto. Zrealizowany w formie paradokumentu film opowiada o ostatnim z rodu superbohaterów, którzy bronią Japonii przed atakami kaijū. Pełne surrealistycznego humoru sceny walki z potworami kontrastują z powolnymi, kontemplacyjnymi fragmentami poświęconymi życiu ich pogromcy. Główny bohater, jedyna osoba zdolna bronić Japonii przed ciągłym zagrożeniem jest wyrzutkiem. Zarabia niewiele, jest wyzyskiwany przez pławiącą się w luksusach managerkę, a rodzina nie chce mieć z nim nic wspólnego. Dla młodszego pokolenia jest uciążliwym reliktem przeszłości. Symbolem nudnych tradycji, które nie pasują do globalizującego się świata. Przez niebanalną dekonstrukcję gatunku Matsumoto nakreślił opowieść o Japonii, która sama zapomina o własnych korzeniach. O tradycjach, które po cichu umierają w cieniu owczego pędu w stronę „fajnej” kultury Zachodu.
Nowy początek
Na prawdziwy renesans gatunku trzeba było poczekać kilkanaście lat. Sukces hollywoodzkiej adaptacji Godzilli z 2014 r. wyprodukowanej przez Warner Bros zachęcił Tōhō do podjęcia próby wskrzeszenia oryginału i powrotu do jego korzeni. Japońskim producentom zależało na uchwyceniu niepokojów społecznych i kryzysu zaufania do państwa po katastrofie w Fukushimie z 2011 r.. Dostosowaną do nowych czasów interpretację serii powierzono Hideakiemu Anno i Shinjiemu Higuchiemu, twórcom cenionego ze względu na głęboką, wielowymiarową narrację anime Neon Genesis Evangelion. Ich Shin-Godzilla ukazał się na ekranach w 2016 r. i z miejsca okazał się przebojem.
Obraz w zgrabny sposób łączy kaijū eiga z elementami dramatu politycznego oraz paradokumentu. U wybrzeży Tokio zaczyna siać zniszczenie olbrzymi, wciąż zmieniający się w coraz bardziej niebezpieczne formy, stwór. Powołany do bezprecedensowej sytuacji sztab ma jednak związane ręce. Przez tonę biurokracji oraz niejasne i pokomplikowane przepisy odpowiednia reakcja okazuje się niemożliwa. Bestia doprowadza do kolejnych, coraz poważniejszych zniszczeń i niepokojów na arenie międzynarodowej, w tym groźby kolejnego ataku atomowego. Ostatecznie Godzillę udaje się pokonać – potrzeba do tego zgodnej współpracy całego kraju. Przedstawiona w historii Japonia to kraj ludzi odważnych, pełnych innowacyjnych pomysłów i gotowych na wyzwania, którego potencjał tłamszony jest zarówno przez skupionych na karierze biurokratów, jak i inne państwa, tylko pozornie sojusznicze. Sam Godzilla stanowi tu symbol koszmaru, w jaki potrafi przerodzić się nieustanna walka z żywiołem. Przypomina upiorne stwory z dzieł mangaki Junjiego Itō, zaś sceny niesionej przez niego zagłady w dużej mierze wzorowane były na nagraniach z miejsc dotkniętych trzęsieniami ziemi czy tsunami.
Mimo nierównego tempa i niezbyt wyrazistych postaci, Shin-Godzilla z czystym sumieniem wymienić można wśród najlepszych części cyklu. Olbrzymie wrażenie robi starannie zaprojektowana strona wizualna (po raz pierwszy sceny z aktorami w ciężkich strojach niszczących makiety Tokio zastąpiono efektami komputerowymi) oraz dobrze potęgująca klimat filmu muzyka. Docenić trzeba sprawnie zrealizowaną satyrę na biurokrację oraz wykorzystanie kaijū do opowiedzenia o nastrojach społecznych. Zarówno widzów, jak i krytyków podzielił jednak komentarz polityczny. Choć dla wielu (w tym ówczesnego premiera Japonii, Shinzō Abe) stanowił jedną z głównych zalet produkcji, zdaniem innych był zbyt zbliżony do populistycznej retoryki japońskiej prawicy, uproszczony i pozbawiony subtelności.
Te kontrowersje nie wpłynęły na popularność filmu. Na rynku japońskim produkcja okazała się przebojem i ożywiła zainteresowanie nieco zapomnianym gatunkiem, stając się dla duetu reżyserów przepustką do dalszej współpracy z Tōhō przy innych projektach. I choć początkowo rozważano realizację sequela Shin-Godzilli, ostatecznie zdecydowano się pozwolić kolejnemu twórcy zrealizować własne, nowatorskie podejście do tematu. Wydane w 2023 Godzilla: Minus One w reżyserii Takashiego Yamazakiego łączy klasyczne ujęcie gatunku ze współczesnym kinem humanistycznym. Historię osadzono w Japonii lat 40., zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Powoli budzące się po zagładzie Tokio obserwujemy z perspektywy „rodziny z wyboru”, jakby żywcem wyjętej z filmów Hirokazu Koreedy. Tworzą ją osoby o różnym pochodzeniu i w różnym wieku, w odmienny sposób dotknięte koszmarem wojny. Nadal borykają się z dawnymi, nieprzepracowanymi traumami i próbują odnaleźć radość z życia po wojennym koszmarze. Ten jednak wraca - tym razem pod postacią Godzilli. Jaszczur niesie ze sobą powrót śmierci, zniszczenia i powszechnej bezradności w obliczu utraty niemal wszystkiego. Yamazaki stara się podważyć japoński kolektywizm. Bohaterowie zauważają, że mają dla czego żyć. Nie chcą poświęcać się tylko dlatego, że politycy tego od nich oczekują. Nie motywuje ich bohaterstwo ani patriotyczne frazesy - walczą o normalne życie zarówno dla siebie, jak i dla swoich bliskich. Potwora ostatecznie udaje się pokonać, dzieje się to jednak za sprawą oddolnej inicjatywy obywateli. Zarówno dla polityków, jak i okupujących kraj Amerykanów interwencja wiąże się z ryzykiem sprowokowania agresji Związku Radzieckiego. W ich „wielkim planie” nie ma miejsca na dramat społeczeństwa, o nakreślonych przez scenariusz dramatach jednostek nie wspominając.
Łącząc starannie poprowadzoną historię o odbudowywaniu życia po wojnie z godnymi hollywoodzkich blockbusterów scenami z udziałem niszczycielskiego monstrum, twórcy stworzyli film bardzo uniwersalny. Działa zarówno jako kino rozrywkowe, jak i skłaniający do refleksji manifest antywojenny. Podobnie jak w przypadku Shin-Godzilli, wątek okołopolityczny wywołał jednak kontrowersje. Zdaniem części odbiorców film skupia się na nacjonalistycznym spojrzeniu na najnowszą historię Japonii, przedstawiając jej mieszkańców jako bierne ofiary II wojny światowej. I choć aspekt ten nie sprawia, że film kompletnie traci na wartości, to pominięcie (również wśród postaci związanych z Cesarską Armią Japońską) osób wierzących w ekspansjonizm i przywiązanych do nacjonalistycznych idei psuje ogólne wrażenie.
Kaijū autorskie?
Mimo kontrowersji, Minus One okazał się olbrzymim hitem w Japonii i choć doczekał się jedynie ograniczonej dystrybucji, został ciepło przyjęty również przez zagranicznych odbiorców. Dla wielu komentatorów stał się również dowodem na to, że w dobie coraz bardziej sztampowych produkcji Hollywood, kierowane do masowego odbiorcy kino nadal potrafi być czymś więcej niż tylko nastawionym na maksymalny zysk tworem korporacji. Zdają się to rozumieć sami producenci z Tōhō którzy już zapowiedzieli, że kolejny film ukaże się dopiero gdy pojawi się sensowny, świeży pomysł. Nawet jeśli oznaczać to ma lata oczekiwania na kolejną odsłonę Godzilli. Pozostaje mieć nadzieję, że słowa dotrzymają. W końcu historie o wielkich potworach od swych początków służyły czemuś więcej niż tylko czystej rozrywce. I jak przekonaliśmy się analizując rozwój kaijū eiga w XXI wieku, do dziś mogą służyć jako nośnik zróżnicowanych, interesujących treści i pretekst, by zwrócić uwagę na różne problemy współczesnego świata.
Julian Marcinów
