Pięć Smaków w Domu
Aktualności festiwalowe

Sztuka rodzi się wśród ograniczeń

11 lutego 2014
Wu Ke-xi i Midi Z

Z Midim Z, reżyserem filmu "Biedni ludzie", rozmawiało People's Jury Festiwalu Filmowego Pięć Smaków. Najnowszy tytuł w reżyserii twórcy, "Ice Poison", został zaprezentowany premierowo na 64. festiwalu Berlinale (6-16.02.2014).

People's Jury: Jak zaczęła się twoja przygoda z kinem?

MIDI Z: Urodziłem się w Birmie. W wieku 16 lat przeprowadziłem się do Tajwanu, by uczyć się chińskiego. Skończyłem studia z projektowania graficznego, po czym szybko zdecydowałem, że jednak wolę wrócić do Birmy i zająć się kinem. Mam własne studio produkcyjne w Tajpei. Podczas zajęć na studiach otrzymałem od jednego z nauczycieli kamerę DV. Nakręciłem etiudę eksperymentalną, którą pokazał potem festiwal filmowy w Berlinie. To bardzo rozbudziło moją wyobraźnię. Pomyślałem, że mogę robić filmy. Mimo, że pomiędzy 2006 a 2009 rokiem zajmowałem się tylko reklamą, tajwańska szkoła filmowa Golden Horse Film Academy wybrała mnie do jednego ze swoich programów. Przez dwa miesiące miałem okazję pracować z tak znanymi reżyserami jak Hou Hsiao-hsien i wielu krytyków uważa, że mój styl przypomina jego.

Jeżeli chodzi o "Biednych ludzi", pokazywanych w ramach tegorocznego festiwalu, nasza ekipa filmowa to były trzy osoby. Ja jestem producentem, scenarzystą, reżyserem i operatorem kamery. W 2011 roku, zaraz po wyborach prezydenckich, które w teorii położyły kres rządem junty wojskowej, nakręciłem swój debiut "Powrót do Birmy" (2011). Byłem zaciekawiony tym, czy naprawdę rodzi się w Birmie demokracja. Wtedy cała ekipa filmowa to były, łącznie ze mną, tylko dwie osoby!

Czy wojsko w jakiś sposób utrudnia kręcenie filmów?

W bardzo dziwny sposób. Zazwyczaj proszą o pokazanie pozwolenia na kręcenie filmu. Wtedy wyciągam moją poważnie wyglądającą wizytówkę i głosem nieznoszącym sprzeciwu polecam dzwonić do mojego przełożonego. Zazwyczaj decydują, że sprawa nie jest warta zachodu!

Historia, którą opowiadasz w "Biednych ludziach", mogłaby z powodzeniem posłużyć za scenariusz komercyjnego filmu gangsterskiego, gdzie przemoc jest interesująca i atrakcyjna. Jednak ty grasz przeciw konwencjom.

Gdyby nie udało mi się, dawno temu, przedostać do Tajwanu, ten film mógłby być autobiograficzny. Tak, to bardzo dramatyczna opowieść - i prawdziwa. Przytrafiła się komuś, kogo znam. Siostra mojego znajomego została sprzedana do domu publicznego, on nie mógł sobie z tym poradzić, stracił rozum. Jestem osobicie związany z tą historią. Znam niektóre z osób, które poprosiłem o wystąpienie w tym filmie, prawie wszyscy to naturszczycy. Gangsterzy, których widzicie w filmie, są prawdziwi.

Mimo, że większość obsady to nieprofesjonalni aktorzy, zdecydowałeś się też pracować z mającą doświadczenie w teatrze eksperymentalnym Wu Ke-xi.

"Biedni ludzie" to film trochę paradoksalny. Z jednej strony, fabuła jest niezwykle dramatyczna. Jednak sposób opowiadania cechuje stonowanie, spokój. Bałem się, czy uda nam się oddać dramatyzm i emocjonalność tej historii. To bardzo trudne. Rzeczywistość tych ludzi jest bardziej wzruszająca, niż mój film. Co do stylu, przede wszystkim chciałem spróbować czegoś innego niż w "Powrocie do Birmy". Dlatego trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć wysłałem Ke-xi do Dagudi, gdzie kręciliśmy potem film. Stworzyliśmy jej nową tożsamość, San Mei - to postać, która później występuje w filmie. San Mei urodziła się na granicy, udało jej się zdobyć fałszywe dokumenty, teraz przerzuca przez granicę innych. Mieszkańcy wioski uznali San Mei za jedną z nich, wielu z nich nawet prosiło ją o pomoc, oczekiwali, że za pieniądze zdoła znaleźć pracę ich dzieciom.

Co do pozostałych aktorów, starałem się dawać im jak najmniej wskazówek. Gdybym prosił ich o odegranie konkretnej emocji, zaczęliby imitować gangsterów z Hollywood! Nie przeszkadzało mi, że niekiedy aktorzy patrzyli prosto w kamerę, bo na ich twarzach wypisane były prawdziwej emocje.

Gdybyś miał, jak w Hollywood, większy budżet, bardziej profesjonalną ekipę, czy zrobiłbyś ten film w inny sposób?

Co różni film z Hollywood od filmu artystycznego? Ograniczenia! Styl moich filmów jest tak realistyczny, ponieważ pracuję w takich, a nie innych warunkach. Budżet jest znikomy, kamera z ręki. Wielu azjatyckich twórców napotyka podobne przeszkody, które jednak rzeźbią estetykę naszych filmów. Sztuka zazwyczaj rodzi się wśród wielu ograniczeń - najważniejsze, to oddać emocje. Marzeniem każdego reżysera jest nakręcić film, który zdobędzie uznanie świata. Ale każdy film należy rozpatrywać w kontekście warunków, jakie go kształtowały.

Hou Hsiao-hsien jest teraz powszechnie cenionym reżyserem, ale nie może odtworzyć specyficznej, surowej emocjonalności swoich debiutów. Nie mogę powiedzieć, czy większy budżet sprawiłby, że byłbym w stanie przekazać emocje moich bohaterów lepiej.

W twoim filmie dużo jest oczekiwania. Tych, którzy są uchodźcami lub tych, którzy chcą uciec z Birmy.

Na granicy pomiędzy Tajlandią a Birmą mieszka [teraz] około pięciuset nielegalnych imigrantów, oczekujących na przeprowadzkę do Tajlandii. W całej Tajlandii jest pewnie z dwa miliony imigrantów z Birmy, więc te wioski na granicy to takie przejściowe osady dla tych, którzy czekają na dokumenty. Jedna z kobiet, które widzicie w filmie, czeka w takiej wiosce od 1982 roku.

Do jakiego stopnia ludzie, mieszkających w takich wioskach, identyfikują się jeszcze z kulturą Birmy?

Prawdę mówiąc, i to dotyczy też mnie, bardziej nas obchodzi wiązanie końca z końcem, niż to, z którą kulturą się identyfikujemy. Mój dziadek w czasie II wojny światowej, budował drogi w Chinach. Później osiedlił się na birmańskiej granicy gdzie się urodziłem. Sam nie jestem pewien, do której kultury przynależę.

Film jest osadzony w bardzo konkretnym kontekście. Po demokratycznych wyborach, Birma, w teorii, zaczęła być otwarta na zagraniczne wpływy. Czy dostrzegasz różnicę pomiędzy Birmą teraz, a tą sprzed dziesięciu lat?

Jest taka sama, nawet taka jak pięćdziesiąt lat temu! Jedyną różnicą jest to, że mafia używa Google+ i iPhonów. W filmie staram się pokazać, że nic się nie zmieniło. Trzy pokolenia kobiet - dziewczyna, dopiero co sprzedana przez matkę; postać, którą gra Ke-xi; i stara kobieta - są wciągnięte w ten sam schemat czekania, uwikłania w przestępczość i niemożności przedostania się za granicę.

Film podzielony jest na rozdziały, czy to sposób na monotonię filmu?

To był pomysł, który zrodził się dopiero podczas montażu. Historia jest prosta - pewien gangster musi zapłacić haracz za swoją, sprzedaną do domu publicznego, siostrę. W czasie kręcenia, zorientowałam się, że nie ma dobrych i złych postaci. Gangster może zajmować się handlem narkotykami, tylko po to, by uratować swoją siostrę. Ciężko jest oceniać, bo nie wiadomo, gdzie ma początek to samonapędzające się koło. Dlatego właśnie rozdziały, na które podzielony jest film - pokazują, że ta sytuacja ma strukturę epizodyczną, nie chronologiczną. Pierwszy rozdział to "Biedni ludzie", w którym bohaterowie czytają opowiadanie Tołstoja, komentując: ci Rosjanie to mają gorzej niż my! Drugi, "Duriany", nawiązuje do popularnego w Birmie powiedzenia, które głosi, że za owoce duriana dziewczyny są gotowe zrzucać ubrania. Oczywiście nie chodzi tu o to, że duriany są takie smaczne - to symbol marzeń, znak dobrobytu. Trzeci, "Amfetamina", jest o potrzebie zmniejszenia bólu, o potrzebie zapomnienia… Rozdziały delikatnie splatają się, tworzą strukturę filmu. Ostatni rozdział to tak naprawdę chronologiczny początek filmu.

Czy "Biedni ludzie", opowiadanie Tołstoja, ma dla ciebie jakieś szczególne znaczenie?

Mimo że opowiadam o najniższych warstwach społecznych, sięgam do klasyki światowej literatury. Któregoś razu udałem się do domu pewnego przewodnika wycieczek, w Bangkoku. Zauważyłem leżący tam magazyn i w nim "Biednych ludzi" Tołstoja. Dla bohaterów mojego filmu, sztuka, literatura, to nic nie znaczy. To tylko sposób na zabicie czasu.

Kinematografia Birmy zaczyna powoli się rozwijać.

Kino lat 60. było zafascynowane kinem japońskim i brytyjskim. Po 1962, wojsko objęło kontrolę i kino przestało istnieć. Może znajdzie się jakieś sto pięćdziesiąt filmów wideo, ale te nigdy nie przedostały się poza rynek lokalny czy telewizję. Teraz sytuacja zaczyna się bardzo powoli zmieniać, ale reżyserów birmańskich można policzyć na palcach jednej ręki. W 2008 roku w Rangun otworzyła się stworzona przez niemieckich filmowców szkoła filmowa, gdzie artyści z Birmy mogą nauczyć się podstaw - to bardzo ważne. Wielu młodych twórców jest zafascynowanych dokumentem, ale też nie mają umiejętności technicznych, by przekazać to, co chcą. To sprawia, że ciężko jest przekonać rodzimą publiczność do naszych filmów. Mamy wiele niesamowitych historii, ale wciąż brakuje nam środków, by je opowiadać.

Tłumaczenie i redakcja: Bogna Konior. Współpraca: Edyta Jarząb

zobacz także

bądź na bieżąco!

© Fundacja Sztuki Arteria
Nasza strona internetowa używa plików cookies aby dostosować się do twoich potrzeb. Możesz zaakceptować pliki cookies lub wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Dowiedz się, jak wyłączyć cookies.