Pięć Smaków w Domu
Kino Azji

43. IFF Rotterdam #3: Japoński dystans

02 lutego 2014
R100

Obraz azjatyckiego kina, wyłaniający się z Rotterdamskiego programu, pokazuje, że przygasł nieco w tym roku płomień filmowy w Azji Południowo-Wschodniej.

Dzięki temu bardziej odczuwalna była siła stabilnych, dojrzałych kinematografii Azji Wschodniej, czyli przede wszystkim Japonii i Korei Płd. Oddają to wyniki konkursów, w tym głównego, w którym nagrodę Tygrysa otrzymały "Anatomy of Paper Clip" Akiry Ikeda (Japonia) oraz "Hang Gong-Ju" Lee Su-Jina (Korea). Cieszy nagroda FIPRESCI dla medytacyjnej "The Songs of Rice" Uruphonga Raksasada z Tajlandii, natomiast nie zaskakuje brak jakiegokolwiek wyróżnienia dla jednego z najbardziej oczekiwanych filmów konkursu, "Concrete Clouds" Lee Chatarnetikoola.

W "Hang Gong-Ju" tytułowa bohaterka przenosi się do nowej szkoły i próbuje rozpocząć nowe życie. Reżyser rekonstruuje wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły do dramatycznych wydarzeń w życiu dziewczyny. Jej historia jest wstrząsająca, reżyser wprowadza w nią widza dawkami, skupiając się przede wszystkim na tym, jak teraz Gong-Ju radzi sobie z emocjonalną traumą. Kiedy wydaje się, że niebezpieczeństwo już minęło, następuje kolejny atak na wątłą ofiarę, z nieoczekiwanej strony. Film porusza popularny w ostatnich latach w kinie koreańskim temat przemocy wśród nastolatków. Przez Koreę (a także Japonię) przetoczyła się w fala dyskusji o drastycznych, czasem niewyobrażalnie okrutnych wydarzeniach, związanych z nadużyciami na młodocianych w szkołach średnich. Konserwatywnemu koreańskiemu pokoleniu rodziców bardzo trudno przychodzi przyznanie się, że fizyczna przemoc, a nawet gwałt, stały się codziennością w środowisku ich pupilów. Doprowadza to do patologicznych sytuacji, w których rodzice za wszelką cenę próbują ochronić swoje dzieci - sprawców przemocy, obwiniając ofiary i zarzucając im prowokowanie tych aktów. Co ważne, często zyskują poparcie nauczycieli czy lokalnych władz, dla których czysta karta i dobra opinia jest ważniejsza od bezpieczeństwa ofiary. Ciągnące się latami sprawy sądowe, jak jątrzące rany, doprowadzają często do ruiny psychicznej obie strony. O tym bolesnym zjawisku opowiada film Lee Su-Jina. Reżyser podkreślał w rozmowie z publicznością po seansie, że historia, którą przedstawia, jest fikcyjna i nie oparł jej na faktach. Uspakaja widza: "to tylko film". Ale jednocześnie pyta, czy na pewno ta drastyczna historia jest daleka od rzeczywistości, czy nie mogłaby się wydarzyć? A może już się wydarzyła?

"Anatomy of Paper Clip" (reż. Ikeda Takira) to czarna komedia, kino surrealistyczne, pełne metafor i ironii na cechy japońskiego społeczeństwa. Przedstawia losy pracowników tajemniczej wytwórni spinaczy do papieru, wyginanych ręcznie z drutu przez kilkuosobową załogę, poniewieraną przez niezrównoważonego szefa. Sam reżyser odżegnuje się od poglądu, jakoby jego film miał być krytyką kondycji współczesnej Japonii. Rzeczywiście, "Anatomia.." to przede wszystkim poetyckie, wciągające fabularnie kino, opowiedziane w nowatorskiej i pełnej polotu formie. Nie jest to film społeczny, czy polityczny, choć nasuwają się odniesienia do popularnych medialnie tematów związanych z pracą w dużych firmach w Japonii: nadużycia wobec pracowników, korporacyjny patriotyzm, utrata życia prywatnego, rutyna i szablonowość życia, depresja i brak celu poza pracą. Tu jednak reżyser raczej obśmiewa pewne stereotypy i przywary, przypisując je w przerysowanej skali bohaterom swojego filmu. Ujmuje lekkość z jaką twórca bawi się w kino. Choć film miał precyzyjny scenariusz, to sceny odgrywane są z taką naturalnością, jakby były improwizowane na planie, przez świetnie prowadzonych aktorów. "Anatomia" ma to, co rotterdamskie tygrysy lubią najbardziej: świeżą energię, oryginalną formę i dobrą historię.

Inną surrealistyczną, czarną komedię zaprezentował Matsumoto Hitoshi, także Japończyk. "R100" jest zrealizowane w konwencji filmu w filmie. Jego ramy fabularne tworzy sesja kolaudacyjna nowego dzieła sędziwego reżysera, w którym daje on wyraz swoim filozoficznym przemyśleniom i erotycznym fantazjom, ku absolutnemu zażenowaniu komisji opiniującej. To kino o bardzo osobliwym poczuciu humoru - albo rozbawia widza do łez, albo nudzi i pozostawia w osłupieniu. Główny bohater, Takafumi, sprzedawca w sklepie meblowym, znużony powtarzalnością dnia, zapisuje się do klubu S-M i zamawia tajemniczą usługę, przynoszącą mu zaspokojenie seksualne w miejscach publicznych. Wkrótce ten bezpruderyjny eksperyment zacznie zbyt daleko ingerować w jego życie osobiste, z rodzinnym domem włącznie. Jest jednak za późno, by się wycofać. Tu również odnajdziemy komentarz społeczny, choć podany w bardziej bezpośredni sposób. Na przykład: kilkukrotnie powtarza się gag, w którym bohaterowie nagle przerywają rozmowę, bo wydaje im się, że słyszą odgłosy trzęsienia ziemi. Reżyser filmu jest popularnym w Japonii komikiem, członkiem kabaretowego duetu Downtown, znanego z sarkastycznego, absurdalnego i ciętego stylu. Od kilku lat, z sukcesem, próbuje swoich sił jako reżyser i aktor filmowy. W dziwacznym "R100" z gracją łączy nieprzewidywalne tempo, odjechany humor i erotykę.


Inny japoński twórca, Fukada Koji, w "Au revoir l'ete" snuje lekką, obyczajową opowieść, w której młoda studentka odwiedza swoją ciotkę nad morzem i spędza u niej lato. Nasiąknięta erotyką atmosfera i sprzyjający wakacyjny klimat prowokuje mezalianse i odsłania pragnienia bohaterów. Autor z czułością tka romantyczną historię, a przy okazji również komentuje popularne społecznie tematy: dyskusje o budowie elektrowni jądrowych i skutkach awarii w Fukushimie, czy funkcjonowanie tzw. "hoteli miłości", gdzie podstarzali biznesmeni korzystają z usług młodocianych dziewczyn.

Uderzający we wszystkich trzech filmach jest dystans, z jakim japońscy twórcą traktują swoje kulturowe cechy i komentują aktualne, społeczne zjawiska. To ciekawe dla kraju o silnej, konserwatywnej tradycji. Jakżeby nam, tu, w kraju na Wisłą, przydałby się ten luz i dystans. Z utęsknieniem czekam w polskim kinie na komediowe wątki o gender, Smoleńsku i pedofilii w Kościele.

Ważnym polskim akcentem na festiwalu w Rotterdamie jest nagroda Tygrysa w konkursie filmów krótkometrażowych dla "Wyspy" ("La Isla") w reżyserii Katarzyny Klimkiewicz ("Hanoi-Warszawa") i Domingi Sotomayor ("Od czwartku do niedzieli"). To kooprodukcyjny projekt zrealizowany w ramach programu DOX:LAB, organizowanego przez festiwal CPH:DOX. Film powstał w Chile, z latynoskimi aktorami, a więc to estetyka Sotomayor gra w nim pierwsze skrzypce. Nastrój i fabuła filmu też bardziej kojarzy się z "Od czwartku do niedzieli" - powraca temat rodzinnych relacji, z dramatycznym wydarzeniem w tle i unoszącą się w powietrzu tajemnicą. Nie mniej, współreżyserowała go Klimkiewicz i w ten sposób zanotowała kolejny wspaniały sukces w międzynarodowej skali. Przypomnijmy: jej krótkometrażowy "Hanoi-Warszawa" otrzymał między innymi Europejską Nagrodę Filmową, a jako polska pionierka debiutowała filmem pełnometrażowym wyprodukowanym w Wielkiej Brytanii ("Zaślepiona" / "Flying Blind").


Jakub Królikowski

zobacz także

bądź na bieżąco!

© Fundacja Sztuki Arteria
Nasza strona internetowa używa plików cookies aby dostosować się do twoich potrzeb. Możesz zaakceptować pliki cookies lub wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Dowiedz się, jak wyłączyć cookies.