Pięć Smaków w Domu
Aktualności festiwalowe

Niebezpieczna wyprawa bez możliwości powrotu

29 listopada 2013
U-Wei Bin Haji-Saari

Z U-Wei Bin Haji-Saarim - reżyserem filmu "Hanyut. Szaleństwo Almayera" - rozmawia People's Jury 7. Festiwalu Filmowego Pięć Smaków.

People's Jury: Co w książce Conrada jest dla Pana najważniejsze, o czym jest ta historia? Jaki był powód wyboru właśnie tej opowieści?
U-Wei Bin Haji-Saari: Gdy czytałem "Szaleństwo Almayera" pierwszą rzeczą, która mnie zafascynowała była postać matki. Conrad jako pierwszy zagraniczny autor nie pisał o malajskich kobietach patrząc na nie z góry. Z drugiej strony wiedział, że nie może tych ludzi do końca zrozumieć, nawet nie nadał bohaterce rzeczywistego imienia, by to podkreślić. Mniej więcej w połowie książki skoncentrowałem uwagę na jej mężu, Almayerze, który myśli, że jest najważniejszy, podczas gdy wszystkie istotne wydarzenia rozgrywają się obok niego. Następnie przyciągnęło mnie to, co te postacie po sobie pozostawiają.
Wciąż zmieniałem obiekt zainteresowania, znalazłem w tej książce wiele intrygujących rzeczy, bo ona ciągle zmienia punkt widzenia, ciągle podąża do przodu. Jednak najważniejsze było to, że Conrad podchodzi do mojego kraju i ludzi bez poczucia, że wie o nas wszystko.

People's Jury: Jest to więc swego rodzaju most między dwoma światami. W Pana filmie również można wyczuć taką relację, gdyż zawiera on mnóstwo konwencji i motywów klasycznego europejskiego i amerykańskiego kina przygodowego i romansu. Czy użył Pan tych metod właśnie po to, by zbudować takie połączenie?
U-Wei Bin Haji-Saari: Cóż, trzeba podkradać pomysły klasykom, prawda? Nie boję się przyznawać do inspiracji, nie da się ich nie mieć, ponieważ żyjemy wśród ludzi. Ta rozmowa też będzie miała na mnie wpływ. Jednak, co ważniejsze, jako że Conrad był obcokrajowcem piszącym o moim kraju, popełnił kilka błędów, które chciałem poprawić. Książka może wydać się pobieżna, ale jest naprawdę głęboka – on dotarł do istoty, duszy mieszkających tu ludzi. To, obok Fauconniera, najlepszy obcy autor piszący o moim narodzie.

People's Jury: Uważa Pan, że "Szaleństwo Almayera" mówi coś istotnego także o współczesnej Malezji? Na przykład o jej niesamowitej wielokulturowości, którą możemy zobaczyć w filmie?
U-Wei Bin Haji-Saari: Książka powstała w 1895 roku, a ja opowiadam historię dla ludzi w roku 2013. Chodzi jednak właśnie o to, że "Szaleństwo..." jest bardzo kosmopolityczne i przez to współczesne. Łatwo odczuć, że Conrad oddał uczucia współczesnych malezyjskich kobiet pisząc o młodej kobiecie z roku 1895. Aż zacząłem się zastanawiać, czy nie miał malezyjskiej dziewczyny! Przy tym spowodowało to też problemy, gdyż książka prawie w ogóle nie zawiera opisów scen miłosnych, jedno zdanie i po sprawie, więc musiałem to rozwinąć.

People's Jury: Sceny te są utrzymane w stylu klasycznego melodramatu. Inspirował się Pan konkretnymi filmami i twórcami przy ich kręceniu?
U-Wei Bin Haji-Saari: Oczywiście. Moimi ulubionymi adaptacjami Conrada są "Wykolejeniec" Carola Reeda, z akcją przeniesioną na Sri Lankę, oraz "Czas Apokalipsy", gdzie historia rozgrywa się nie w Afryce, a w Wietnamie. Nauczyło mnie to jednego – nie trzeba kurczowo trzymać się adaptowanej książki. Wystarczająco trudno jest być wiernym własnej żonie, a co dopiero książce! Szukałem źródła równowagi w filmie, punktu centralnego dla historii i to musiała być miłość, uczucie, które cały czas nam towarzyszy. Dlatego w "Hanyut" wszystko spaja historia miłosna. Mimo że książka nieustannie się zmienia, ja chciałem czegoś stałego w opowieści, więc zapytałem: "Właściwie czyja to jest historia?" i doszedłem do wniosku, że należy skoncentrować się na córce. Nie ma tu bowiem miłości między matką i ojcem, ale oboje kochają swoją córkę i ona sama także kocha mężczyznę.

Hanyut. Szaleństwo Alamyera, reż. U-Wei Bin Haji-Saari


People's Jury: A miejsce akcji?
U-Wei Bin Haji-Saari: Wydaje mi się, że wszystkie dotychczasowe adaptacje Conrada są w pewnym sensie niepoprawne, ponieważ, jak mówiłem, wszystkie były kręcone w miejscach innych niż opisane w książkach. A Conrad naprawdę rozumiał miejsca, o których pisał, wystarczy spojrzeć jak opisywał dżunglę. Dlatego też udałem się dokładnie w miejsce, w którym Conrad umieszcza Almayera. Podróżowałem 6 godzin wzdłuż rzeki, potem 6 godzin łodzią, obserwowałem dziką przyrodę, spałem z tubylcami tylko po to, by odkryć, że kręcenie w tym otoczeniu byłoby zbyt trudne. Przeszukałem całą Malezję, aż pewnego dnia zobaczyłem zdjęcie rzeki. Miała złoty odcień, co było idealne, bo przecież Almayer pożądał złota. Chciałem się natychmiast dowiedzieć, co to za miejsce i okazało się, że było to za moim domem! Tak więc cały film nakręciliśmy tam, co było dużo prostsze. Ciekawostką jest to, że zanim zaczęliśmy kręcić, nie było w tym miejscu nic poza lasem. Zatem musieliśmy zbudować dom i wszystko inne, także statki, specjalnie na potrzeby filmu.

People's Jury: Pan także często się przemieszcza, żyje w wielu miejscach. Czy przez to nie ma Pan przynajmniej w części takiej właśnie zewnętrznej perspektywy?
U-Wei Bin Haji-Saari: Jasne, jak Conrad, Polak będący kosmopolitycznym dżentelmenem piszącym po angielsku. Na najbardziej podstawowym poziomie potrzebowałem polskiego oka. Przyjechałem zatem do Warszawy i Krakowa, by poczuć miejsca, które widział Conrad. Dla niego wszystko zaczęło się właśnie tutaj, więc pomyślałem, że byłoby dobrze choć trochę podążyć jego śladami. Oczywiście mam też polskie oko w dosłownym sensie, bo operatorem jest Arkadiusz Tomiak. Zobaczyłem jego prace i widać było, że jest dobry, elastyczny, ale pytanie brzmiało: "Czy potrafi pracować w dżungli, gdzie nie ma pierogów?". Następnie spotkałem go i natychmiast wiedziałem, że się nadaje. Dużo rozmawialiśmy i w końcu, pierwszego dnia na planie, gdy jak zwykle podszedłem do kamery, by zmienić kompozycję, nie było czego zmieniać! On naprawdę był pępowiną między moimi słowami a obrazem.

People's Jury: Wspominaliśmy o wielokulturowości i oczywiście ekipa "Hanyut" również musiała być wielokulturowa. Co najważniejsze, ktoś musiał zagrać Almayera. Jak doszło do współpracy z Peterem O'Brienem?
U-Wei Bin Haji-Saari: W pierwszej wersji scenariusza Almayer był gruby, brzydki i słaby, gdyż chciałem podkreślić, jak bardzo nie pasuje do miejsca, w którym żyje. Lecz jako filmowiec mam nieustanne wątpliwości, a na dodatek mój producent powiedział, że muszę uczynić Almayera bardziej “sexy”, bo w przeciwnym razie nikt nie zechce zobaczyć filmu. I kiedy spotkałem Petera, pomyślałem, że rzeczywiście może być intrygujące zobaczyć upadek tak silnego, seksownego mężczyzny. Wtedy zmieniłem zdanie co do tej postaci. Przypomnijmy sobie greckie tragedie, w których bogowie i królowie upadają – to była moja inspiracja. Ostatecznie praca z Peterem okazała się bardzo interesująca.

U-Wei Bin Haji-Saari


People's Jury: Kręcąc ten film, myślał Pan o sobie jako o Almayerze, robiącym coś szalonego, fantastycznego?
U-Wei Bin Haji-Saari: Jestem Niną! Mówiąc poważniej, sądzę, że mogę poczuć więź z Almayerem, ponieważ żyję za granicą i wiem parę rzeczy o osamotnieniu. Potrafię więc oddać uczucie walki przeciwko całemu światu, które towarzyszy Almayerowi. Środkiem, który w filmie wyraża tę alienację, jest język. Almayer mówi po malajsku i angielsku, ale jego córka, gdy już decyduje, kim chce być, odmawia używania angielskiego. Żadna malajska dziewczyna nie zachowałaby się tak wobec ojca, jeśli nie chciałaby go zdenerwować, zatem bohater czuje się w tym momencie naprawdę samotny. Przyjmuje postawę "marajo", w malajskim oznaczającą mniej więcej tyle, co "obrazić się jak dziecko". Fakt, że jego zachowanie jest najlepiej opisane przez wyraz z malajskiego, a nie z języków zachodnich, pokazuje, że ma on w sobie coś z Malaja. Tkwi pomiędzy światami, co tylko pogarsza jego cierpienie.
Inna kwestia związana ze słowami – Conrad początkowo chciał zatytutułować książkę "Kemudi", po malajsku "Ster". Zabawne, że dowiedziałem się tego dopiero później, już po wybraniu słowa "Hanyut" na tytuł filmu. "Hanyut" znaczy tyle, co "być wciąganym w niebezpieczeństwo bez możliwości powrotu".

People's Jury: Co jest takiego wyjątkowego w Conradowskim opisie malajskich kobiet?
U-Wei Bin Haji-Saari: Przede wszystkim rozumiał znaczenie malajskiego odpowiednika słowa "wiedza", które jest szersze. W polskim wiedza jest nierozerwalnie związana z informacją, podczas gdy w malajskim to połączenie oczywiście też istnieje, ale poza nim znaczenie słowa obejmuje też odniesienie do magii. Kiedy więc pisze o matce, rozumie, dlaczego wszyscy się jej boją – ona jest wiedzącą [podobnie jak w polskim wyrazie "wiedźma" – przyp. red.]. To jedna sprawa. Do tego Conrad nie udaje, że wie wszystko o takich subtelnościach, nie stara się wyjaśnić wszystkiego i to jest mądre podejście. Spotkałem feministki, które narzekały na obraz kobiety w tej książce, na to, że matka nie ma nawet porządnego imienia itd. Taka interpretacja to jednak, jak widać, pomyłka. Poza tym tak naprawdę interesowało go tu pojęcie "spuścizny", tego, co się po sobie pozostawia. Co takiego pozostawiają Almayer i jego żona? Córkę. Jest to postkolonialna książka napisana już w XIX wieku, co widać właśnie w zachowaniu córki, która podąża za głosem serca pomimo ojca, który chce wszystko dla niej zaaranżować. Ona jest czysta, kobiety są czyste a mężczyźni nie – Conrad właśnie to pokazuje i feministki tego nie rozumieją.



People's Jury: Widział Pan "Szaleństwo Almayera" w reżyserii Chantal Akerman? To również nowy film.
U-Wei Bin Haji-Saari: Nie, nie widziałem. Tak się składa, że ona zebrała pieniądze na swój film dużo szybciej niż ja. Przyszła później, ale skończyła wcześniej. Prawdę mówiąc, trochę obawiam się obejrzeć ten film, ponieważ nie chciałbym powiedzieć jej: "Jesteś jak każdy inny reżyser z Zachodu przybywający na Wschód – kręcisz w moim kraju, ale nie masz szacunku". Oczywiście mogę się mylić i może nie musiałbym jej tego mówić. Trzeba jednak przyznać, że gdy ludzie Wschodu piszą o Francji, przywiązują dużą wagę do detali i chcą, by wszystko było poprawnie, a kiedy np. Francuzi piszą o Indonezji czy Malezji, nie zawracają sobie tym głowy, nie okazują szacunku. Dlatego trochę boję się oglądać ten film.

People's Jury: A propos zbierania funduszy – jaki jest budżet Pana filmu? Wiele ujęć wygląda jakby żywcem wyjętych z hojnie finansowanych produkcji zachodnich, jak udało się osiągnąć taki efekt?
U-Wei Bin Haji-Saari: To wszystko zasługa operatora. Jak mówiłem, miałem problem z zebraniem pieniędzy. Powiedziałem Arkowi, że ostatnią rzeczą, na którą się zdecyduję, jest realizacja filmu hollywoodzkiego. Było to po tym, kiedy przyszedł do mnie Harvey Keitel z propozycją wyprodukowania "Hanyut" w Ameryce. Chciał też zagrać Almayera. Nie podobało mi się to, bo najprawdopodobniej zmieniłby zakończenie, a Almayer paliłby papierosy i rzucał od niechcenia: "O, Nina, jak się masz?". Nie mam nazwiska jak Chantal, ale i tak chciałem okazać Conradowi szacunek. Dlatego powiedziałem Harveyowi, że po 70 człowiek jest zbyt zrelaksowany, by grać postacie takie jak Almayer, które wciąż chcą więcej i więcej. Tak więc trzeba wiedzieć, że przy robieniu filmu budżet to nie wszystko. Nie miałem pieniędzy na nakręcenie sceny wielkiej bitwy morskiej, ale też nie chciałem jej nakręcić. To nie film akcji, bardziej interesuje mnie dramat bohaterów.

People's Jury: Wspomnieliśmy o współczesnym charakterze "Szaleństwa Almayera". Jak do współczesnej sytuacji w Malezji pasuje istotny aspekt książki, czyli konflikt między tubylcami a siłami kolonialnymi?
U-Wei Bin Haji-Saari: Malezja rozrastała się w czasie, w którym rozgrywa się akcja książki i rozrasta się także obecnie. Wciąż napływają nowi ludzie, jest to bardzo kosmopolityczny kraj. Są tu Malezyjczycy, Aborygeni, Chińczycy, ludzie z Zachodu itd. Chodzi o to, że przesłanie dla przybyszów, które można streścić jako: "Witamy cię z otwartymi ramionami, ale zachowuj się", wciąż jest aktualne. Przy tym centralnym problemem w filmie jest problem Niny, kwestia tożsamości. Kwestia ta ma dużą wagę w każdym szybko rozwijającym się kraju, także w Malezji. Oczywiście dla mnie jako filmowca to bardzo dobrze, że są problemy, w końcu potrzebuję dramatu, by napisać scenariusz, nieprawdaż?


Tłumaczenie z języka angielskiego: Robert Mróz. Redakcja: Sławomir Wasiński.

zobacz także

bądź na bieżąco!

© Fundacja Sztuki Arteria
Nasza strona internetowa używa plików cookies aby dostosować się do twoich potrzeb. Możesz zaakceptować pliki cookies lub wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Dowiedz się, jak wyłączyć cookies.