Reviews of "Marlina the Murderer in Four Acts"
Following a widow on an empowering course to seek justice for robbery and rape, “Marlina the Murderer in Four Acts” is a revenge fantasy rooted in Indonesia’s gender conditions, complex regional culture and the stark beauty of its landscapes. At once tightly controlled and simmering with righteous fury, it’s gorgeously lensed, atmospherically scored and moves inexorably toward a gratifying payoff. A co-production between Indonesia, France, Malaysia and Thailand, this savvy blend of genre and art-house sensibilities will kill it at festivals, but needs adventurous distributors to put it into theatres where it can be viewed in its widescreen beauty.
[Marsha] Timothy carries the film majestically, through in a clenched performance that achieves catharsis without demonstrative expression. Kudos also to the male cast, especially Fedly and Pratama for conveying their arrogance and cruelty under a smarmy veneer.
Of the top-notch production, Zeke Khaseli and Ydhi Arfani deserve special mention for their exceptional score, which grasps the spirit of Morricone then reinvents it with original Indonesian elements, such as the soulful folksongs in Sumba dialect that the bandits sing or their use of local instruments.
The director’s regular cinematographer, Yunus Pasolang, works wonders in the modest home’s small and dark interiors, using a single source of slanting light to pierce the darkness, like the dramatic chiaroscuro in Caravaggio’s paintings. Beyond the fact the first act was set indoors and at night, the palette choices also reflect a thematic meaning, as what happens — and what could have further happened — to Marlina in part one is nothing but a display of some of the darkest human behavior imaginable.
BOYD VAN HOEIJ, HOLLYWOOD REPORTER
Indonesian neo-Western Marlina The Murderer In Four Acts has a wealth of such memorable scenes and compositions, enough to fill more than a few films. (...) In the fine tradition of exporting the Western into new countries and modern modes of expression, Mouly Surya's full fledged plunge into the genre is nothing shy of magnificent. There is an exceptional eye for detail and framing that set the stage coupled with a honed suspensful patience in paying of each of its four titular acts. For those keeping score, they are Robbery, Journey, Confession, Birth.
(...) The film was written and directed by a women and stars women who are not simply feminized versions of male warriors, but fully fleshed-out people, while the male characters in the picture are either deadbeats or simply dead. Surya manages to rebuild the basic notions from the ground up with a female perspective.
"Marlina" to trzeci film indonezyjskiej reżyserki. Jestem pewny, że nie ostatni, na jaki warto zwrócić uwagę. W "Marlinie" udaje się jej bowiem bezbłędnie dokonać twórczego przywłaszczenia i subwersji dwóch zachodnich tradycji filmowych: gatunkowego kina ze Stanów i europejskiego modernizmu. Łącząc western ze slow cinema, "Marlina" opowiada o indonezyjskiej rzeczywistości. Sięgając po najbardziej genderowo "męski" gatunek – western – zmienia go w platformę dla upodmiotawiającej, kobiecej opowieści. Emocjonalnie działającej także nad Wisłą.
Mouly Surya swoją opowieść o ostatniej sprawiedliwej, przemierzającej pustkowia z głową wroga przytroczoną do siodła, nasyca nastrojem filmów o Dzikim Zachodzie. Czyni to poprzez motywy fabularne, ikonografię, zdjęcia (których nie powstydziłby się Winton C. Hoch) czy muzykę inspirowaną kompozycjami Ennia Morricone. Satay western, jak określa swój film reżyserka, to po części pokaz atrakcyjnej stylizacji, ale przede wszystkim głos w walce z niesprawiedliwością wobec indonezyjskich kobiet, wyraźnej szczególnie wśród ubogich, odizolowanych społeczności, takich jak ta zamieszkująca Sumbę. (...)
Feministyczną wymowę dzieła wzmacnia dekonstrukcja formuł westernowych. W gatunku, w którym nawet takie figury jak Annie Oakley lub Calamity Jane na ekranie częściej niż pistolet wybierają męskie ramiona, brakuje udanych feministycznych narracji. Mouly Surya staje ramię w ramię z nielicznymi, którym się na gruncie takich opowieści powiodło: Maggie Greenwald (Ballada o małym Jo, 1993) czy Kelly Reichardt (Meek’s Cutoff, 2010). Równocześnie jest główną reprezentantką indonezyjskiego kina kobiet, które rozwija się dynamicznie po upadku cenzury rządu Suharto.
Pyszna, przepięknie nakręcona opowieść o indonezyjskiej wersji Judyty (...).
Mouly Surya zrobiła feministyczny western – czy southeastern właściwie – z ciekawymi, wyraźnie nakreślonymi postaciami kobiecymi (począwszy od bohaterki tytułowej, a kończąc na dziarskiej matronie, która zrobi wszystko, żeby na czas dowieźć konie brakujące siostrzeńcowi do wiana). Ogromną zaletą filmu są przepiękne zdjęcia – zarówno pejzaże, jak i sceny we wnętrzach, inspirowane zresztą wyraźnie malarstwem Caravaggia (trop Judyty jest zatem nieprzypadkowy). Historia głęboko zakorzeniona w miejscowej obyczajowości i kolorycie, a równocześnie uniwersalna i świetnie wpisująca się w długą tradycję gatunku westernowego.
JACEK DEHNEL, RAPTULARZYK NOWOHORYZONTOWY 2017
Pozdrowienia z Indonezji od Roberta Rodrigueza - ale gdy przyjrzymy się "Marlinie" bliżej, dostrzeżemy tam nie tylko intrygujące spojrzenie na lokalny folklor jednej z indonezyjskich wysp. To wciągająca opowieść o kobiecej krzywdzie i zemście, która wydaje się jedynym sposobem na zachowanie niezależność i osobistej integralności w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Wyobraźcie sobie sytuację: Quentin Tarantino dotyka tematu gender i prawa kobiet o samostanowieniu, następnie rusza z nim do Indonezji, by tam nakręcić spaghetti western z definitywnie określonym zdaniem. Nie musicie o tym sobie marzyć, to się mogłoby zdarzyć i się wydarzyło w filmie Marlina:Zbrodnia w czterech aktach. To doskonały manifest GIRL POWER i gatunkowy przekładaniec bardzo intensywny, z ogromnym pomysłem i brawurą wykonania. (..)
Marlina: zbrodnia w czterech aktach” (reż. Mouly Surya) naturalnie wpisuje się w taką tendencję, łącząc jednak symboliczny wymiar emancypacji (w duchu „Siti”) z gatunkową metarefleksją. Indonezyjska produkcja to wybuchowy sabotaż wewnątrz hermetycznych reguł, które rządzą gatunkową formułą klasycznego westernu, dumnie powielającego stereotyp męskiego (białego) stróża prawa, który w imię obrony uniwersalnych wartości moralnych zwalcza wszystko to, co jest w stanie zagrozić patriarchalnemu porządkowi.Postmodernistyczna krytyka feministyczna postulowała przepisywanie historii z perspektywy kobiet, deprecjonowanych przez obiektywnie męskiego ducha dziejów. Ta strategia sprawiła, że często mówi się o her-story, zastępującej wykluczający model his-story. Surya dokonuje podobnego procesu w trakcie poruszania się między gatunkami filmowymi, przepisując na nowo klasyczne formuły westernu bądź kina zemsty. Tym samym falliczne rewolwery z filmów Clinta Eastwooda zostały zastąpione przez kuchenną broń białą oraz trujące składniki w rosole, gotowanym dla przyszłych oprawców.
To wyjątkowo oryginalnie poprowadzony film zahaczający o rape and revenge i kino drogi, garściami czerpiący z estetyki spaghetti westernu. Formalnie zapiera dech w piersiach muzyką w duchu Ennio Morricone, majestatycznymi panoramami i symetrią kadru. Zdążymy nimi nacieszyć oko, bo całość, mimo kilku bardziej dynamicznych sekwencji poprowadzona jest raczej w duchu slow cinema, co pozwoliło mi jeszcze głębiej wniknąć w tę okrutną, ale niepozbawioną nadziei i wypełnioną czarnym humorem opowieść. Ze względu na połączenie wielu różnych stylów, jest spore prawdopodobieństwo, że każdy znajdzie w "Marlinie" coś dla siebie: miłośnicy kina gatunkowego docenią sprytną zabawę konwencją, a szukający głębszych treści dostrzegą odważny, szczególnie biorąc kraj jego pochodzenia, feministyczny manifest.
Współczesne kino ma słabość do gatunkowej hybrydyczności. Rzadko jednak na ekranie mieszają się tak ciekawe składniki, jak w indonezyjskim obrazie „Marlina: zbrodnia w czterech aktach”. Reżyserka, Mouly Surya, łączy elementy westernu i kina drogi z feministycznym manifestem, ujęcia w duchu slow cinema z reportażową precyzją, czarny humor splata ze scenami, których nie powstydziłby się klasyczny dramat społeczny. Niech nie zwiedzie was malowniczy krajobraz. Wyspa Sumba, na której mieszka główna bohaterka filmu – Marlina – nie jest rajem. Dla żyjących na niej kobiet więcej ma wspólnego z piekłem. Zresztą Mouly Surya szybko pozbawia nas złudzeń. Rozpoczyna swoją fabułę od specyficznych „odwiedzin”.