Pięć Smaków w Domu

Archiwum - 5. Festiwal Filmowy Pięć Smaków

Zwykły entuzjazm: Wywiad z Hou Hsiao-hsienem

fot. NewStatesman Magazine

Z Hou Hsiao-hsienem, o kinematografii Tajwanu i planach filmowych reżysera

Jakub Królikowski: W filmie dokumentalnym Olivera Assaysa "Hou Hsiao-hsien: portret" (1997) mówi Pan, że własne kino z kawiarnią, przestrzenią spotkań, jest Pana największym marzeniem. Spotykamy się w Centrum Filmowym SPOT w Tajpej, w kinie prowadzonym od 10 lat przez Pana zespół. Czy to miejsce jest spełnieniem Pańskich marzeń?

Hou Hsiao-hsien: To bardzo małe kino, znajduje się w starym, zabytkowym budynku, pierwszej ambasadzie amerykańskiej. Sala projekcyjna mieści się w dawnym garażu i nie spełnia standardów. Nie czuję się z tym dobrze, dlatego w tym roku przenosimy się do nowego, lepszego miejsca.

JK: Czy wierzy Pan, że w dzisiejszych czasach kino wciąż może pełnić rolę miejsca spotkań dla młodych ludzi, być alternatywą dla barów McDonalds?

HHH: Jeśli chodzi o obecnych młodych widzów to istnieją dwie różne grupy: ci, którzy przychodzą napić się kawy i ci, którzy przychodzą obejrzeć film, kupić dvd czy książkę. Mamy już stałą publiczność, która przychodzi tutaj od ponad dekady. Każdego roku organizujemy około 10 różnego rodzaju wydarzeń, festiwali poświęconych danym reżyserom, np. Felliniemu, Godardowi.
Mam wrażenie, że u nowych widzów trudno wzbudzić entuzjazm do takiego kina, przyczyną jest internet, teraz wszystko ogląda się w internecie, komunikuje się przez internet. Z drugiej strony bardzo lubię robić filmy dla młodych – szczególnie w wieku od podstawówki po gimnazjum, liceum. Dzieciaki w tym wieku bardzo przeżywają filmy, wtedy wpływ kina jest największy. Jak patrzę na swoje młode lata, powieść i film były dla mnie wtedy najważniejsze. Uważam, że właśnie w dzieciństwie trzeba oglądać jak najwięcej filmów, jest to korzystne niezależnie od drogi, jaką ktoś później wybierze. Opracowując nasz program, sprawą kluczową jest dla nas dotarcie do najmłodszych widzów.

JK: Ostatnio zaangażował się Pan w produkcję tajwańskich filmów młodych reżyserów, prowadzi Pan kino i robi wiele rzeczy związanych z rozwijaniem kultury filmowej na Tajwanie. Czy postanowił Pan swoją kreatywność skierować na inne obszary i dlatego już cztery lata czekamy na Pana nowy film?

HHH: Po pierwsze to sprawa wieku, po drugie – pozycji. Kiedy ludzie przychodzą do mnie z tego rodzaju propozycjami, po prostu trudno odmówić. Tajwan jest nieduży, populacja wynosi niewiele ponad 20 milionów, ciężko tu o samowystarczalny rynek filmowy wspierający rodzime produkcje. Dawniej było inaczej, w Chinach kontynentalnych powstawało niewiele filmów, więc od wczesnych lat tamtejsi filmowcy współpracowali z Tajwanem. Podobnie wielu twórców z Hongkongu. Byliśmy wtedy wielkim rynkiem filmowym, rocznie na Tajwanie powstawało nawet dwieście, trzysta tytułów. Teraz jest inaczej, kinematografia Chin kontynentalnych bardzo się rozwinęła, produkuje mnóstwo kasowych hitów, które mogą zarobić około 200 milionów dolarów, to dochód porównywalny do "Transformers 3D". Mam jednak wrażenie, że kino Chin kontynentalnych, choć to wielki kraj, prędzej czy później zostanie wchłonięte przez Hollywood. Martwi mnie, jak poradzi sobie kino Tajwanu. Czy za 10-15 lat ktoś będzie oglądał tajwańskie filmy? Kino Tajwanu to filmy lokalne, mają ograniczone możliwości rozprzestrzenia się na zewnątrz. W ostatniej dekadzie notujemy wzrost popularności tajwańskiego kina, ale trzeba wyjść z tej lokalności, wspiąć się na wyższy poziom ogólności. Tajwański film nie może dłużej być lokalny, tutejsza estetyka i humanistyka już nie wystarczą.
Ostatnio wiele się zmienia, np. stosunki z Chinami kontynentalnymi. Koszty produkcji filmu są tam niezwykle wysokie. W tej sytuacji chciałem zająć się pracą bardziej pionierską. Mam nadzieję, że z niższym budżetem można robić filmy należące do świata kultury chińskiej, że nawet za małe pieniądze, samemu, czy też z młodymi ludźmi, można robić oryginalne filmy. Chciałbym kręcić bez wielkich budżetów. Mam swój team, trwa on w obecnym kształcie już ponad dekadę, niektórzy są ze mną od 20-30 lat. Obecnie próbujemy kręcić używając prostych środków. Najważniejsi są ludzie i to, żeby w granych przez nich rolach było życie. Rzecz nie w tym, aby z całych sił dążyć do komercyjności, wydawać mnóstwo pieniędzy, jak to ma miejsce w Chinach kontynentalnych, bo i tak nie dorówna się amerykańskim superprodukcjom, typu wspomnianych już "Transformes 3D".

JK: Czy czuje się pan odpowiedzialny za młodych reżyserów?

HHH: Nie użyłbym aż takiego słowa. To po prostu zwykły entuzjazm. Myślę, że Chińczycy, obojętnie czy z Tajwanu, czy z Chin kontynentalnych, powinni odkrywać młode talenty, pomagać młodym reżyserom. Jako osoby przynależące do chińskiego kręgu kulturowego powinniśmy rozważyć, co zrobić, żeby w szeroko rozumianym kinie chińskim stworzyć nową estetykę. Mam wrażenie, że jako Chińczycy jesteśmy odrębni, robimy rzeczy na swój własny sposób. Kino ukształtowało się pod wpływem teatru. Teatr zachodni i chiński to dwie zupełnie różne kwestie. Nasza tradycja teatralna jest abstrakcyjna, oparta na sztywnym podziale ról reprezentowanych przez cztery rodzaje masek, mamy jedynie arie i powtarzalność kodów, nie chodzi tu o kreatywność, której jest bardzo mało.

JK: Czy jako filmowiec ma Pan zatem jakieś marzenia?

HHH: Trzeba snuć marzenia... Chciałbym, najprościej jak tylko się da, nakręcić film za pomocą kamery Bolex. To maleńka kamerka, nie ma możliwości, żeby kręcić nią skomplikowane ujęcia miejsc. Nie ma czasu na długie ujęcia, od razu trzeba uchwycić istotę planu. Myślę, że to jest ważne. Gdy patrzę jak się robi filmy poza Tajwanem, na te wszystkie ogromne urządzenia, którymi kręci się plany, to mówię "dziękuję". Chcę się skupić na aktorze, uchwycić człowieka. Mam teraz sporo tego typu pomysłów: kręcić taką kamerą albo zrobić bardzo tani film sztuk walki. W takim przedsięwzięciu jest mnóstwo ograniczeń, kamera musi być w całości nakierowana na grający przedmiot, na grającego człowieka.

JK: Czy Pana najnowszy film będzie spełnieniem tych marzeń?

HHH: Właśnie go zaczynamy. Na razie rozmawiałem o nim z moim kamerzystą, ale coś się zestarzał, nie widzi wyraźnie w wizjerze Bolexa. Powiedział, że czuje się zbyt stary i męczy go wpatrywanie się w obraz z takiej kamery… Ale trzeba taki sposób kręcenia rozważyć, podążać za przeczuciem i chwytać ludzi bezpośrednio, podczas gry. Tego nie może zabraknąć. Myślę, że to ważna myśl, że jest to konieczne.

 

bądź na bieżąco!

© Fundacja Sztuki Arteria
Nasza strona internetowa używa plików cookies aby dostosować się do twoich potrzeb. Możesz zaakceptować pliki cookies lub wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Dowiedz się, jak wyłączyć cookies.